Jak to zwykle przed Świętami Bożego Narodzenia bywa w mediach, które na co dzień rozpisują się o konieczności dobrych relacji międzyludzkich, współdziałania i tym podobnych fantasmagorii, pojawiają się liczne artykuły krytyczne wobec świąt i przymusu relacji, jakie święta mają generować. No a do tego talerz dla niespodziewanego gościa.Hipokryzja, brr…
Tak, to przeważnie te same media, które walczą o to, aby dziadkowie, wujkowie i ciocie broń Boże nie przytulali i całowali wnuczków, gdyż nie tylko roznosi to zarazki, ale wzbudza w dzieciach i całej rodzinie potężną fale odrzutu o rozległym psychosomatycznym charakterze. To te same media, w których na dalszych stronach się czyta o samotności, alienacji, braku relacji, atomizacji społeczeństwa etc. I tak jak Bruce Lee wyznawał sztukę walki bez walki, tak w tym dyskursie obowiązuje zasada przytulania bez przytulania, całowania bez całowania, miłości bez miłości i w ogóle życia bez jakichkolwiek jego oznak.
Wiem, czepiam się. Skoro rytuałem jest choinka, to i narzekanie na święta może też być. Chwaląc się, zawsze byłem jakoś poza tym, choć smutek świąt niejednokrotnie i mnie się udzielał. Mimo to nigdy nie składałem nikomu nieszczerych życzeń, choć bywały sztampowe – przyznaję. Generalnie świętom zarzuca się również daleko idącą nieszczerość, o czym wspominam z rzetelności bo tak poza świętami, to ludzie są wobec siebie bardzo szczerzy. Czasami nawet za bardzo.
Od jakichś dwóch lat, w świątecznym kontekście pojawia się jeszcze problematyka uchodźców. To znaczy pojawia się w Polsce, która reklamuje się jako kraj gościnny, a żadnego uchodźcy nie przyjęła i nie przyjmie, przynajmniej jeśli ktoś tu będzie zdolny szablą machać, granaty rzucać. Na razie jeszcze ani w Polsce, ani nigdzie na świecie się nie wie, że dla ludzkich hord, które zaczną uciekać przed prawdziwymi efektami globalnego ocieplenia, nie nastarczy talerzy. Póki co można wierzyć, że starczy, i czuć się dobrze.
Ostatecznie przyjdzie jeszcze taka chwila, że ludzie będą się dzielić chętnie, bo już nie będzie nic do stracenia. A potem już tylko jądro ciemności, w którym, co się będzie działo, to można przewidzieć, ale nie jest to jeszcze całkiem pewne. Żeby ten talerz był szczery, musi umrzeć kapitalizm. Ale ten zrobi to, kiedy nie będzie już innego wyjścia, czyli jeszcze za jakiś czas.
Póki co jest, zdaje się, gorzej niż zakładano. To znaczy szybciej niż zakładano robi się cieplej, szybciej wymierają gatunki, szybciej podnosi się „upominający się o swoje prawa” ocean. W Polsce smog choć oko wykol. Podobno bardzo zdrowy. Prezydent Francji mówi, że za mało robimy w tych wszystkich sprawach i ja się z nim zgadzam. Jakież to innowacje, postępy i geoinżynierie nas z tego wyciągną, nie wiadomo, ale trzeba być dobrej myśli. Warto wszak zaznaczyć, iż to, co tu zrobiliśmy od momentu odpalenia rewolucji przemysłowej do dziś, nie jest w historii Ziemi nawet mgnieniem oka, ale mamy prawo wierzyć, że zarówno my, jak i miliony innych gatunków do końca wieku wyewoluują tak, że będą mogły żyć w świecie cieplejszym o dwa, trzy, może cztery stopnie Celsjusza. Mamy takie prawo podobnie jak tysiące innych praw.
Może teraz coś milszego – prezenty. U nas w rodzinie jest taka tradycja, że zawsze sobie kupujemy nawzajem dwa prezenty. Jeden ustalony, drugi niespodzianka. To daje stuprocentową niemal pewność, że prezenty będą trafione. A przynajmniej jeden z nich. W tym roku postanowiłem zmodyfikować tę zasadę i jeden z prezentów (to już trzeci) kupuję sobie sam. Wiem, że przy świątecznym stole i tak będę nim miło zaskoczony. Bardziej nawet, niż tym zamówionym. Skoro inny – zbłąkany wędrowiec – jest tylko fantazją, to chyba mogę pozwolić sobie na innego-mnie wręczającego mi prezent. Tak sobie przynajmniej myślę. Zresztą, życie bywa przewrotne i może się okazać, że będę bardziej zadowolony z niespodzianki, niż z tego, co sobie sam kupiłem.
W ogóle twierdzę, że nie ma nieudanych prezentów, wszak wszystkie rzeczy są naszymi nauczycielami, a moja żona idzie jeszcze dalej i mówi, że cieszą ją nawet prezenty nietrafione. Nie muszę w tym kontekście dodawać, że jest to fatality dla wszystkich świątecznych zgredków, których (szczególnie po stronie sił postępu) nie brakuje.
Nie jest jednak tak, że przed świętami wszyscy zajmują się prezentami, pierogami i choinką. W moim mieście na przykład, bardzo ogołoconym z drzew w ciągu złotych lat polskiej wolności (którą na szczęście mamy już za sobą), postanowiono ogłowić ostanie nieogłowione drzewa. Osobiście jestem zdania, że jak już ciąć, to ciąć, bo pnie bez gałęzi sprawiają przykre wrażenie, jakby miasto zostało poddane nalotowi dywanowemu. Ale – jak wiadomo – o gustach się nie dyskutuje*. Są tacy, którzy wolą ogławiać w miejsce natychmiastowego wycinania. Ma to tę zaletę, że drzewa później stosunkowo szybko i dość równomiernie usychają.
W przygotowywanej przeze mnie obszerniejszej pracy na temat przyczyn wycinania drzew, znajdzie się rozdział poświęcony przyczynom ogławiania drzew, co sobie solennie na nowy rok przyrzekam. Nie są to bowiem przyczyny tożsame z przyczynami wycinania, co zresztą podaję jedynie jako uwagę na marginesie, bo nie po to się tutaj tym razem spotykamy.
Grudzień w średnim polskim mieście na niejakiej prowincji – piękny. Zero śniegu, dużo smogu. Szarości miasta rozświetlane przez liczne iluminacje, za pieniądze podatników udające śnieg, sople i kwiaty mrozu. A wszystkie te wspaniałości pośród okaleczonych drzew. Chce się pełną piersią czerpać życie i z nadzieją patrzy w nowy rok.
Byt i w ogóle wszystkie sprawy, mają tendencję do przechodzenia w swoje przeciwieństwo. Chcemy dobrze, a wychodzi źle, wierzący jakby nie wierzyli, ateiści pełni wątpliwości. Chcemy trochę zwinąć kapitalizm, a on się dalej rozwija. Prawi i sprawiedliwi – ach! szkoda gadać.
Tak mi się zdaje, że w tym szaleństwie może nie będzie całkiem od rzeczy życzyć wszystkim Smutnych Świąt, co niniejszym czynię.
Życzenia nieszczęśliwego nowego roku pozwolę sobie złożyć już po świętach. Może i tym razem zadziałają prawdy starego dobrego Heraklita.