Między bonobo a szympansem – na Dzień Dziecka

Wstałem, popatrzyłem na śpiącą córkę, która ma pięć lat i przypomniałem sobie, że dziś Dzień Dziecka. Syn, który ma lat czternaście w ogóle nie przypomina mi już dziecka, na co patrzę z narastającym zdziwieniem, czasami przerażeniem. Patrzę na dzieci i zastanawiam się, co wiedziałem i co myślałem czternaście lat temu, pięć lat temu.

Obserwowanie widowiska schyłkowego antropocenu, epoki zamykającej historię Ziemi, jest przejmującym doświadczeniem. Przejmującym nie tylko dlatego, że wiemy już, że giniemy, ale przede wszystkim dlatego, że pewna część z nas, pewna część populacji, uświadamia już sobie, że nie zrobimy nic, co mogłoby w najmniejszym stopniu odwrócić fatum.

Kiedy rok temu ukazał się raport Międzyrządowego Zespołu do Spraw Zmian Klimatu (IPCC), dotyczący skutków globalnego ocieplenia powyżej 1,5°C w stosunku do ery przedindustrialnej, przez chwilę pomyślałem, że to przecież względnie proste. Że mamy środki, żeby to, jak to mówi Raport (będę pisał go wielką literą) zmitygować. I że zajmowanie się „mitygacją” pozwoliłoby nam, być może, nadać naszemu życiu, jakikolwiek sens. Wyalienowany globalny model współdziałania i rywalizacji, jaki wytworzył się pod koniec XX wieku zniósł go bowiem w sposób absolutny.

Trwają oczywiście mordercze dyskusje nad charakterem i statusem owego modelu. Osobiście uważam, że ma on charakter na wskroś biologiczny i jest przełamany przez równie biologiczną świadomość tragicznego bezsensu istnienia w nieskończonym wszechświecie. To, co tu mówię, nie są to naturalnie rzeczy nowe, a jednak całkowicie pomija się je w – przepraszam za tę nie najszczęśliwszą zbitkę – globalnym dyskursie. Dyskurs ten bowiem wytworzył się w czasach, kiedy ludziom, Człowiekowi, zdawało się jeszcze, że możliwości są nieograniczone. Rewolucja informacyjna i stworzone przez technikę możliwości natychmiastowego przemieszczania się po całym globie, zniszczyły to poczucie w pół wieku. To, co było tragedią już wcześniej, uzyskało wymiar absolutny i niepodważalny. Romantyczni poeci przemierzający Europę wzdłuż i wszerz mogli liczyć na nieskończoność. Dziś wiemy już, że jesteśmy w pułapce.

Kiedy się jest w tego typu pułapce, w wielkim więzieniu z wyrokiem dożywocia, pośród przedstawicieli tego samego gatunku, których niedola jest odbiciem naszej niedoli, jedyną możliwą odpowiedzią jest całe spektrum kompulsji, od samookaleczania siebie, okaleczania innych, okaleczania własnego otoczenia, po różnego rodzaju nałogi i wreszcie to, co określamy mianem konsumpcjonizmu czy konsumeryzmu, co jest o tyle nieadekwatnym pojęciem, że opisuje jedynie techniczną stronę „zaburzenia”, nie oddając jego tempa, napięcia, dialektyki, ruchu. Zaburzenia te, owocujące frenetycznym przekształcaniem, mieleniem i anihilowaniem składników przyrody, doprowadziły w niecałe dwieście lat do całkowitego zniszczenia biosfery i ludzkiego habitatu. Ludzie nazywają je kapitalizmem i uważają je za narzucone, ale nie potrafią wskazać siły, która miałaby to zrobić, dokładnie tak samo jak bonobo czy szympansy nie potrafiłyby wskazać przyczyn dla których ewolucja ukształtowała je nieco odmiennie.

Niemożność pojęcia owej wtórnej już tragiczności, prowadzi do całkowicie nieadekwatnej reakcji na problem. Problem globalnego ocieplenia jest bowiem problemem w ludzkim wymiarze przede wszystkim inżynieryjnym, a politycznym o tyle tylko, że mianem tym określamy pewien sposób współdziałania ludzi.

Samoświadoma inteligentna małpa używa inżynierii do wszystkiego, ale ten przypadek, przypadek globalnego ocieplenia, zostaje wyłączony jako możliwy wariant zachowania. Nie wiadomo jeszcze, czy dzieje się to na skutek skali problemu, czy grają tu rolę jakieś inne czynniki. Znamiennym przykładem, który może tu cokolwiek zilustrować, jest problem dziury ozonowej, który okazał się jednoczynnikowym problemem inżynieryjnym i został rozwiązany niemalże natychmiastowo (choć dziś najprawdopodobniej w różnych miejscach świata, dochodzi do emisji substancji niszczących warstwę ozonową).

Przypadek ten uczy nas, że Homo sapiens potrafią zbiorowo wykonywać takie zadania, które mają jasno określony cel i nie wymagają zbyt wiele od jednostek. Domagania się od ludzi zmiany czegokolwiek w ich pakiecie naturalnych zachowań jest tym samym, co domaganie się tego od bonobo i szympansów. W istocie jest to domaganie się, żeby bonobo stały się szympansami, a szympansy bonobo. Jak wiemy, nie domagamy się od nich niczego takiego, dlaczego więc domagamy się czegoś takiego od siebie i dlaczego ma to być panaceum na rozpadający się pod wpływem globalnego ocieplenia i antropogenicznej degradacji biosfery, habitat? Dlaczego mylimy społeczne konstrukty (ulegające pewnym zmianom) z biologicznymi cechami gatunku?

Owo domaganie się jest dziś gwoździem do trumny nie tylko dla Homo sapiens, ale również dla milionów innych istot, z którymi przyszło mu zamieszkiwać Ziemię. Jest to na wskroś nierealne, nieempiryczne, religijne przekonanie, które nas zabije.

Zabije również nasze dzieci.

Długo myślałem, co można zrobić? Tak naprawdę tylko dwie, może trzy rzeczy.

Co robimy? Czynności zastępcze.

Choć wiemy, że CO2 zabija nie tylko poprzez zatrzymywanie ciepła w atmosferze, ale poprzez zatruwanie większości procesów biochemicznych w biosferze, z katastrofalnymi skutkami przede wszystkim dla oceanów i żyjących tam organizmów, nie prowadzimy działań istotnie wpływających na zmianę sytuacji. Dochodzi do sytuacji powtarzającej się w historii wielokrotnie, kiedy rozmiary kryzysu są tak duże, że powodują masową ucieczkę w różnego rodzaju narracje tradycyjnie religijne i quasi-religijne. Tradycyjna religijność manifestuje się dziś głównie w ponownym związaniu religii z państwem. Nowa religijność w fałszywych, niezgodnych z wiedzą i doświadczeniem pomysłach mitygacyjnych, jak mit 100% OZE prowadzący do dalszego spalania paliw kopalnych i drzew, czy przeświadczenie, że możliwa jest masowa, mitygująca zmiany klimatu, „zmiana człowieka, społeczeństwa i świadomości”, cokolwiek miałoby to znaczyć. Przy czym, co pragnę podkreślić z całą siłą, postulowanie i wpływanie na zmiany społecznej konstrukcji i wspomagających ją rozwiązań są nie tylko potrzebne, ale również konieczne. Wiara, że nastąpią jest rodzajem zabobonu.

Czynnością zastępczą jest ustawianie milionów wiatraków i paneli wspomaganych gazem ziemnym i węglem, które bądź to w ogóle nie dekarbonizują, bądź to dekarbonizują zbyt wolo, aby osiągnąć zamierzone cele. OZE mają swoje miejsce w powstrzymaniu katastrofy, ale nie można w nich składać całej nadziei.

Działania zastępcze zagrażają przyszłości naszej i naszych dzieci. Wiara w cud przemiany społecznej zagraża przyszłości naszej i naszych dzieci.

Co na pewno rzeczywiście można zrobić? Przestać zamykać elektrownie jądrowe, przestać wycinać drzewa. Postawić nowe elektrownie jądrowe i posadzić miliardy drzew. Przestać się bać uranu, bo nie jest tak straszny, jak to, co przyjdzie, kiedy go nie użyjemy. Dostaliśmy go od Gai. Tyle można zrobić. I można spróbować jeszcze paru innych rzeczy.

Czego bym życzył moim dzieciom i wszystkim dzieciom świata?

Żeby dorośli przestali zamykać elektrownie jądrowe i żeby posadzili miliardy drzew, żeby przestali osuszać bagna i pozwolili się swobodnie rozlewać wodom. Żeby przestali budować nowe drogi, stadiony, lotniska, bo nigdzie już nie pojedziemy i nie polecimy. Żeby przestali wycinać drzewa. Żeby nie „produkowali” i zabijali tylu zwierząt, bo zabije to nas wszystkich. Żeby pomyśleli co zrobić z emisyjnym rolnictwem niszczącym glebę. Żeby pomyśleli, jak zużywać mniej energii. Żeby porzucili niszczące nas mity. Żeby nie oddawali sprawy ratowania się w ręce dzieci. Żeby byli dorosłymi.

To można  przynajmniej próbować zrobić. Jeśli nie spróbujemy, jeśli tego nie zrobimy. Zginiemy. My i nasze dzieci.

Mój syn i córka różnią się od siebie. Syn ma piękne hipnotyzujące oczy, które pewnie podobają się dziewczynom, jest odważny i ma dobre serce. Córka ma miedziane włosy, które ktoś może nazywać rudymi. To bez znaczenia. Od jakiegoś czasu ma prawie niewidoczne, wesołe piegi. Kiedy mówię jej, że jest mądra, mówi, że jest tylko przemądrzała. Byliśmy ostatnio na przedstawieniu, gdzie dostała nagrodę za udział w plastycznym konkursie charytatywnym, a przedstawienie przygotował teatr rodziców i dzieci. Było wzruszająco piękne i kojarzyło mi się z tą piosenką.

 

Mój syn jest podobny do żony, a córka do mnie. Ale mają też coś z drugiego rodzica. Syn jest bardziej bonobo, a córka szympansem, ale śmieją się tak samo. Mimo podobieństw do naszych krewnych w linii bocznej są Homo sapiens. Nie mogą się zmienić w nic innego. Są radośni, ale wydaje się, że poznali już smutek rzeczy. Nie mówią o tym, ale żyją w przeświadczeniu, że przyszłość istnieje.

Dodaj komentarz