Kilka dni nad Bałtykiem pozwoliły mi pochylić się nareszcie nad sprawami mórz i oceanów w kontekście katastrofy klimatycznej i nie tylko, o czym rozmawiałem z dr. Tomaszem Kijewskim, członkiem zespołu Pracowni Badania i Edukacji o Klimacie i Oceanach w Instytucie Oceanologii Polskiej Akademii Nauk (IO PAN) w Sopocie.
Dziś wszyscy już mówią o zmianie klimatu, kolejnym wielkim wymieraniu, spadku bioróżnorodności. Najczęściej mówimy o temperaturze na lądzie, o wylesianiu, ale przecież w morzach, oceanach i wodach śródlądowych nie dzieje się lepiej, a są tak samo istotne? Czy dobrze to ujmuję i dlaczego tak jest?
Morza i oceany, określane wspólną nazwą Wszechocean, stanowią 70% powierzchni Ziemi, mimo to są obszarem stosunkowo mało poznanym. Większość ludzi utożsamia je z powierzchną wody, bądź nawet ze strefą przybrzeżną. To bardzo powierzchowna świadomość, choć nie jest to zaskakujące – jesteśmy istotami lądowymi. Specyfika morskiego środowiska mocno utrudnia eksplorację. Co prawda ludzie nurkują już od czasów prehistorycznych, ale nurkowania, zawsze obciążone ogromnym ryzykiem, do końca XIX w. nie przekraczały 50 metrów głębokości. Tymczasem średnia głębokość Wszechoceanu wynosi 3800m. Ważność Wszechoceanu sprowadza się przede wszystkim do tego, że woda, prócz niemożliwej do przecenienia bezpośredniej wartości dla organizmów, stanowi kluczowy element systemu samoregulacji odpowiedzialnego za to jakie warunki panują na Ziemi. Ten system, jak wszystkie inne naturalne systemy, podlega nieustannym wahaniom realizującym się w złożonym schemacie sprzężeń zwrotnych. Zmiana dowolnego parametru, w dowolnej skali, wyzwala reakcję systemu, który w naturalnych warunkach wygasza ją, bądź wzmacnia, a zmiany zauważalne w skali globalnej kumulują się przez bardzo długi czas. Obecna sytuacja odbiega od tej reguły, gdyż akumulacja ciepła postępuje w bardzo dużym tempie, a dla wielu układów samoregulacji doszło do przekroczenia krytycznych wartości i weszły one w fazę wzmacniania zmian z adekwatną do ich intensywności mocą. To szczególnie dotyczy Wszechoceanu. I w ostatnich dziesięcioleciach odkryliśmy wiele elementów tego systemu – żaden z nich nie wnosi nadziei na wyjście z impasu klimatycznego obronną ręką.

wikimedia commons
Jak dalsze emitowanie CO2 do atmosfery i dalszy wzrost temperatury wpłyną na morza i oceany? Co na chwilę obecną się tam dzieje? Ile jeszcze ocean morze znieść? Czy życie w nim zacznie masowo wymierać?
Wpływ ludzkiej działalności na Wszechocean już jest udokumentowany, a postęp metod pomiarowych stale prowadzi do odkrywania kolejnych zjawisk i zależności. Oceanografowie zdają sobie sprawę z tego, że jeszcze wiele mechanizmów pozostaje w ukryciu. Jedno wydaje się pewne – wyszliśmy już poza możliwości systemu pozwalające na względną stabilizację warunków. Oczywiście nie powinniśmy ulegać złudzeniu, że „kiedyś było lepiej”, a klimat i Wszechocean pozostawały niezmienne. Zmiana jest immanentną cechą systemów naturalnych – dla nas problemem jest gwałtowność tej zmiany i to jak bardzo nas dotyczy.
Dla nas?
Oczywiście można pochylić się nad każdym z milionów gatunków i dostrzec, jak wiele z nich jest zagrożonych, ale to przecież o naszą optykę chodzi. Nawet jeśli przejmujemy się morsami czy skoczogonkami, niepokój wzbudza i wzbudzać powinien los naszego gatunku, ale to wymaga przyjęcia odmiennego punktu widzenia, niż ten który towarzyszył rozwojowi cywilizacji. Przez ostatnich kilka wieków, może nawet od czasów rewolucji agrarnej, ludzie przywykli do budowania sobie środowiska, do wyrywania się wszelkimi sposobami spod presji selekcji naturalnej. Nasi przodkowie mozolnie tworzyli schronienia i bazę pokarmową, zwalczali choroby i zwiększali sukces reprodukcyjny. Skutkiem tego nabraliśmy przekonania, że środowisko jest pod naszą kontrolą. Nic bardziej mylnego. Dziś musimy gwałtownie zmienić punkt widzenia, bo okazuje się, że wyczerpaliśmy elastyczność systemu. W ciągu ostatniego wieku, a szczególnie półwiecza, zaczął docierać do publicznej świadomości fakt, że dopóki mieszkamy na tej planecie, jesteśmy częścią układanki. Zaczynamy rozumieć, że nawet nieznane nam bliżej formy życia mają znaczenie dla całości i poza pełnym szlachetnej egzaltacji zapałem by je chronić – powinniśmy mieć świadomość, że troska o ich dobrostan jest w istocie troską o nas i kolejne pokolenia. Życie na Ziemi obroni się przechodząc kolejną fundamentalną zmianę – my niekoniecznie.
Czy ocieplenie klimatu wpływa na cyrkulację prądów morskich? Jak zmiana cyrkulacji wpływa z kolei na pogodę?

Prąd północnoatlantycki, sci tech dialy.
Domyślam się, że nawiązujesz tym pytaniem do modeli, które opisują osłabienie skrócenie pętli Prądu Północnoatlantyckiego i jego kontynuacji – Prądu Norweskiego[1], albo przynajmniej osłabienie przepływu wody niosącej do Europy ciepło. To jedno ze sprzężeń zwrotnych o charakterze długofalowym i dużo bardziej złożone niż przedstawiają to popularne komunikaty w Internecie. Póki co nie obserwujemy takich skutków w pomiarach hydrologicznych, nie znaczy to jednak, że ocieplenie klimatu nie prowadzi do zmian cyrkulacji w Oceanie. Postaram się to krótko zobrazować: Im więcej soli zawiera woda, tym ma większą gęstość, gęsta jest także woda zimna. Stężenie soli we Wszechoceanie podnosi się na dwa sposoby: pierwszym jest parowanie, drugim zamarzanie. Może to wydać się nieoczywiste, ale lód morski nie jest słony – podczas zamarzania ogromne ilości lodowatej solanki spływają na oceaniczne dno i to jest główny motor masowej cyrkulacji wody oceanicznej. Napędza to również transport ciepła, szczególnie w rejon północnego Atlantyku, skąd prądy powietrzne przenoszą je do Europy.
Tymczasem topnienie lodu oceanicznego, lądolodów Grenlandii i spływ wód roztopowych z reszty Arktyki dostarcza do Oceanu masy zimnej ale słodkiej wody. Ta woda nie opada w głębiny, ale buduje chłodną warstwę powierzchniową. Przez to w okolicach Grenlandii i Islandii występują anormalne obszary chłodnej wody. Tymczasem ciepła woda przynoszona z południa, zamiast oddawać ciepło do atmosfery na Północnym Atlantyku, dostaje się pod warstwę słodszej wody roztopowej i wpływa daleko pod morski lód, przyspieszając jego topnienie.

Bomba ciepła, Arktyka Yale Univ.
Masa wody biorącej udział w tej cyrkulacji jest trudna do wyobrażenia. Przez północną cześć Atlantyku przepływa ponad 100 mln m3 wody na sekundę, a długość całego systemu cyrkulacji trudno jednoznacznie zmierzyć, woda w całym cyklu pokonuje dziesiątki tysięcy kilometrów. Chciałbym wyraźnie tu podkreślić – prądy oceaniczne nie zatrzymują się, za to zmienia się schemat dystrybucji ciepła, które wnika głębiej pod lód arktyczny. Nie znaczy to jednak, że przy tym zaobserwujemy ochłodzenie w Europie. Raczej należy spodziewać się nieumiarkowanych odchyleń wynikających z osłabienia atmosferycznego wiru polarnego i prędkości prądu strumieniowego, który w naszych szerokościach geograficznych kształtuje pogodę. To meandry prądu strumieniowego odpowiadają za pochody deszczowych niżów, fale upałów z południa i śnieg na Saharze, albo susze z napływem kontynentalnego powietrza znad centralnej Azji.

Pas transmisyjny, wikmedia commons.

Dwa tryby funkcjonowania prądu strumieniowego, skepticalscience com.

Rozsypka prądu strumieniowego, jetstream 17 lipca 2021 earth.nullschool.net.
Prąd strumieniowy odpowiada także za stan Bałtyku – to od specyficznych przebiegów tego wiatru zależą układy wysokiego i niskiego ciśnienia, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu sprawiały, ze do Bałtyku regularnie wlewała się słona natlenowana woda z Morza Północnego. Takie wlewy, o objętości od dziesiątków do 300 kilometrów sześciennych, zdarzały się co kilka – kilkanaście miesięcy, ale od lat 60. ubiegłego wieku występują coraz rzadziej. Ostatni z dużych wlewów nastąpił w 2015 roku po dziesięcioletniej przerwie. To zjawisko odpowiada za stopniowe wysładzanie się Bałtyku i częściowo za rozwój stref beztlenowych na dnie tego morza.
Co możemy robić jako „lądowi aktywiści”. Na kogo wpływać, kogo naciskać?
Pierwsza recepta to tworzyć nową jakość społeczeństw. W świecie w którym przyjdzie żyć przyszłym pokoleniom świadomość ekologiczna będzie niezbędna. Im szybciej ją zbudujemy, tym lepiej. Oczywiście nie powinniśmy zaniedbywać działań doraźnych i tutaj widzę ogromną rolę organizacji pozarządowych, które podejmują akcje oddolne i to zarówno na płaszczyźnie społecznej jak i w formie projektów inżynieryjnych. No i wreszcie nie możemy zapominać, mimo dość niesprzyjającego klimatu politycznego, o administracji wszystkich szczebli. Nie można sobie odpuszczać wywierania presji na samorządowców czy rządy centralne, by przełamywać moc antynaukowych lobby, ale także by wymuszać podejmowanie działań mających na celu dostosowanie się do zachodzących zmian. Jeżeli będziemy na przykład rozwijać retencję, przeprowadzimy restytucję terenów podmokłych w dolinach rzek, osiągniemy jednocześnie kilka celów wzmacniając bioróżnorodność, redukując zagrożenie powodziowe, powiększając zasoby wód gruntowych i oczyszczając w naturalny sposób wodę z biogenów wywołujących zakwity sinic w Bałtyku. Przy okazji unikniemy budowania osiedli na terenach zalewanych. Z perspektywy oceanografa podkreślam zawsze, że wszyscy mieszkamy nad morzem, nie ważne jak daleko jest na plażę. Warto o tym pamiętać.
Czy morza i oceany rzeczywiście są przełowione?
Globalnie sytuacja eksploatowanych gatunków zwierząt wodnych nie jest katastrofalna, lecz bardzo niepokojąca. Według statystyk prezentowanych przez FAO, w 1961 roku każdy człowiek na Ziemi spożywał 9kg owoców morza rocznie. W 2018 roku było to 20,5kg na głowę. Jest różnica, prawda? Rzecz w tym, że 60 lat temu żyło na Ziemi 3.1 miliarda ludzi, a w 2018 – 7,6 miliarda. Dowiadujemy się właśnie, że zasoby nie są niewyczerpane. Na szczęście alarmistyczne wieści dotyczą określonych akwenów, takich jak Morze
Śródziemne, Morze Czarne i Bałtyk, bo są to morza półzamknięte, które mają ograniczone możliwości odnawiania zasobów poprzez swobodną migrację. Tam rzeczywiście większość stad ryb jest w słabej kondycji, choć należy podkreślić, że rybołówstwo nie jest jedynym sprawcą sytuacji. Zagrożone są też określone gatunki ryb, jak tuńczyki. W ciągu ostatnich 70 lat połowy tuńczyków wzrosły dziesięciokrotnie i trzy gatunki tuńczyka błękitnopłetwego zostały przełowione w stopniu uniemożliwiającym im swobodne odbudowywanie populacji. A jest to ryba, która potrzebuje nawet kilkunastu lat by dojrzeć do pierwszego tarła. Jednocześnie to najdroższa ryba na świecie, więc choć stanowią zaledwie 1% światowych połowów tuńczyka, presja na te gatunki jest bardzo silna. Pozostałe 4 gatunki poławianych tuńczyków są w bezpiecznej sytuacji.
Spektakularnym przykładem jest historia dorsza z Nowej Funlandii. Dramatyczne przełowienie tego gatunku doprowadziło w 1992 roku do wyeliminowania go z wód w tym rejonie, co doprowadziło do upadku tego sektora gospodarki i utraty źródła utrzymania dla 35 tysięcy ludzi. Od tamtego czasu tamtejsze zasoby dorsza mozolnie odnawiają się, jednak wobec ustalenia nowej równowagi ekologicznej wokół Nowej Funlandii, dorsz raczej nie ma szans stać się tam dominującym gatunkiem jak niegdyś.

Philippe Rekacewicz, Emmanuelle Bournay, UNEP/GRID-Arendal http://www.grida.no/resources/6067
Jakimś ratunkiem dla naszego apetytu na ryby są akwakultury, które jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku dostarczały kilku procent owoców morza, a obecnie ich udział przekroczył 50%. Hodowle są bardzo wydajne i atrakcyjne ekonomicznie, ale również stanowią obciążenie dla środowiska, zarówno poprzez zajmowanie terenów lasów mangrowych (hodowle krewetek), jak i zanieczyszczenia, stosowane leki i pestycydy. Także produkcja pasz dla akwakultur nie opiera się wyłącznie na odpadach z przemysłu rybnego i uprawach soi, ale wymaga dodatkowych 20 mln ton połowów paszowych, które zubażają ekosystemy.

hodowla krewetek w miejscu lasu mangrowego, akwakultura indonesia Eric Dutrieux.
Czy nie powinniśmy ograniczyć konsumpcji owoców morza?
Owoce morza to źródło zdrowej żywności i ważny składnik diety, także pod względem kulturowym. To z polskiej perspektywy trudne do zauważenia, bo nasze spożycie jest na poziomie połowy średniej globalnej. Oczywiście zmniejszenie tego rynku pomogłoby ekosystemom, ale nie w takim stopniu jak mądre zarządzanie eksploatacją. Sytuacja na lądzie nie jest tak naprawdę lepsza. Suma powierzchni pól uprawnych wynosi 16 mln km2 i jest porównywalna do powierzchni Ameryki Południowej. Łąki, pastwiska i uprawy paszowe zajmują kolejne 34 mln km2, z grubsza tyle co Afryka. W sumie 1/3 lądowej powierzchni Ziemi to tereny wydarte dzikiej przyrodzie. Niezłym ruchem jest ograniczanie spożycia mięsa, choć byłbym hipokrytą namawiając do ortodoksyjnego wegetarianizmu. Nadzieję rodzi działalność organizacji, które wymuszają działania zmierzające do zrównoważenia eksploatacji zasobów oceanów. Te działania odbywają się na wszystkich poziomach – od wspierania badań pomagających ocenić stan i dynamikę populacji poławianych gatunków po rozwój technologii połowowych w kierunku zmniejszania niezamierzonych skutków rybołówstwa, w szczególności przyłowu. Takimi organizacjami są np. WWF i MSC. Nad zrównoważeniem hodowli wodnych czuwa ASC. Pomimo rozdętych doniesień medialnych na temat nieuczciwości takich organizacji, warto je wspierać i wybierać certyfikowane przez nich produkty. To taki nasz indywidualny wpływ na zachowanie zasobów Wszechoceanu.



WWF, MSC, ASC
Jak się kształtuje sytuacja na naszym Bałtyku? Ja kocham to morze, ale wydaje mi się, że gołym okiem widać zmiany.
Widać. W porównaniu z ostatnimi dekadami ubiegłego wieku czystość wody uległa poprawie dzięki redukcji przemysłu ciężkiego i masowemu budowaniu oczyszczalni ścieków. Zgodnie z dyrektywą unijną każda aglomeracja powyżej 2 tys. mieszkańców powinna posiadać mechaniczno-biologiczną oczyszczalnię ścieków. W latach 2003 – 2018 zbudowano w Polsce 416 nowych oczyszczalni oraz zmodernizowano 1732 starsze. Główny Urząd Statystyczny podaje, że w Polsce poddawanych jest oczyszczaniu ogółem 95% ścieków przemysłowych i komunalnych. I środowisko – na ile to było możliwe – zareagowało pozytywnie na tę zmianę. W Zatoce Puckiej obserwujemy powrót łąk trawy morskiej (zostera) i są podejrzenia, że wraca nawet morszczyn, który zniknął stamtąd w latach 80. Jednak powiedzieć że Bałtyk kwitnie można tylko w żartach, bo największym problemem tego morza są zakwity glonów. To zjawisko opiera się na dwóch głównych czynnikach: dostępności związków biogennych, głównie fosforu, oraz ciepła. Bałtyk zawiera dość sporą pulę biogenów, które krążą w systemie, ale nawożenie pól i trudny do kontrolowania spływ wody z terenów rolniczych sprawiają, że tych związków jest w Bałtyku coraz więcej. Niestety, w odróżnieniu od globalnego Oceanu, który zajmuje 70% powierzchni planety, powierzchnia lądu z którego woda spływa do Bałtyku jest czterokrotnie większa od powierzchni tego morza. Podnoszenie się temperatury wód powierzchniowych stwarza glonom i sinicom idealne warunki do masowego rozwoju, a po zakończeniu okresu wegetacji martwa biomasa opada na dno, gdzie w procesach rozkładu pochłania cały dostępny tlen i produkuje siarkowodór oraz metan. Takie miejsca w bałtyckich głębinach to strefy beztlenowe, popularnie zwane strefami śmierci. I właśnie te miejsca, głębiny bałtyckie odgrywają ogromną rolę w utrzymaniu populacji zwierząt typowo morskich, takich jak dorsz, bowiem dno Bałtyku „wyścielone” jest słoną wodą pochodzącą z Morza Północnego.

Deoxygenation of the Baltic Sea during the last century Jacob Carstensen i inni, PNAS 2014
Żeby podsumować sytuację Bałtyku, powiem że ten akwen przechodzi obecnie poważną przemianę, która polega na wysładzaniu. Ekosystem reaguje na to zastępowaniem gatunków morskich słodkowodnymi i silną redukcją bioróżnorodności w najgłębszych partiach morza. Nie oznacza to katastrofy i zamierania, za to stanowi poważny problem dla gospodarki rybackiej i turystyki. Na pocieszenie dodam, że najbardziej popularne gatunki łowione w Bałtyku, śledź i szprot, mają się dobrze.
Czy to prawda, że mamy do czynienia z bombą ekologiczną w postaci zanieczyszczeń pozostałych po II wojnie światowej?
Ten temat warto rozdzielić na trzy wątki. Pierwszy to broń chemiczna. Na podstawie traktatu poczdamskiego, w Bałtyku zatopiono około 40 tysięcy ton broni chemicznej. Zwyczajnie nie było technologii pozwalającej na czyste i nieodwracalne zniszczenie tych substancji. Składowanie w sztolniach nie było bezpieczne, spalanie nawet wtedy uznano za kiepski pomysł, więc postanowiono wrzucić kłopotliwy ładunek do morza, nie tylko do Bałtyku zresztą. Niestety, ładunek nie zniknął i nie zapadł się bezpiecznie w osadach, za to po kilkudziesięciu latach beczki skorodowały na tyle by fosgen, iperyt, cyjanowodór, sarin i inne związki zaczęły się wydostawać na zewnątrz. Na szczęście te substancje w wodzie zachowują się jak smalec i skażenia mają charakter lokalny. Mimo to związki arsenu, cyjanki i cała gama toksycznych substancji jest wykrywalna w wodzie oraz w organizmach. Dla znakomitej większości z nich są to stężenia nie powodujące problemów, chociaż znane są przypadki poparzeń u ryb, a także i ludzi którzy mieli zbyt bliski kontakt z bryłami tych substancji. Specjaliści z Wojskowej Akademii Technicznej i Instytutu Oceanologii PAN, którzy zajmują się tym problemem, głoszą umiarkowany optymizm. Twierdzą, że nie grozi nam gwałtowne rozprzestrzenienie się dużych ilości chemicznych substancji bojowych w Bałtyku, ale powinniśmy opracować i zastosować metody bezpiecznego ich wydobycia oraz utylizacji. Oczywiście zadania te mają być realizowane w gronie państw bałtyckich, zrzeszonych w międzyrządowej Komisji Helsińskiej HELCOM (The Baltic Marine Environment Protection Commission).

Zrzut broni chemicznej do morza, domena publiczna
Drugi problem to miny morskie i niewypały. Szacuje się, że na dnie Bałtyku spoczywa około 200 tys. min. Ta amunicja stwarza mniejsze zagrożenie chemiczne niż bojowe środki trujące i jest względnie łatwo unieszkodliwiana, choć i tutaj należy działać z ostrożnością. W 2019 roku Niemcy detonowali kilka min morskich na Bałtyku, co jest procedurą stosowaną powszechnie, jednak najwyraźniej zaniedbali działań osłonowych mających na celu wypłoszyć wszystko co się da z obszaru detonacji. Skutkiem tych niefrasobliwych działań była śmierć 18 morświnów. Na szczęście to ewenement a nie norma w podobnych operacjach.
Trzeci problem to paliwo w zatopionych okrętach. Uporanie się z tym wymaga zastosowania bardzo zaawansowanych technologii do zastosowania na setkach skatalogowanych wraków i trudnej do oszacowania liczbie tych o których jeszcze nie wiemy. Do katastrofy mogą doprowadzić nieostrożne działania. Paliwo ze spokojnie spoczywającego wraku wycieka bardzo powoli i ekosystem radzi sobie nieźle z takim zanieczyszczeniem. Daje się zauważyć w takich miejscach obecność drobnoustrojów zdolnych do metabolizowania węglowodorów. Takie same mikrobiomy występują w okolicach portów. Dopóki nie są to masowe wycieki paliwa, jest bezpiecznie. I tutaj również naukowcy zajmują się monitorowaniem stanu wraków, inżynierowie tworzeniem technologii, a Komisja Helsińska koordynacją i finansowaniem działań.
Co zrobić z problemem plastiku? Czy rzeczywiście jest tak duży, jak się to w mediach przedstawia? Czy można TO jakoś posprzątać?
Stworzyliśmy nowe materiały, które są praktycznie niezniszczalne. Wiele przedmiotów z nich zbudowanych jest trudnych do recyklingu, a sam rynek surowców wtórnych jest delikatnie mówiąc nieuregulowany i w realiach ekonomicznych naszego świata raczej niezyskowny. Ciekawe ilu czytelników zdaje sobie prawe z tego, że np. szczoteczki do zębów nie są surowcem wtórnym i powinny trafiać do odpadów zmieszanych. Oczywiście jest lepiej gdy trafiają na wysypisko niż do środowiska, a niestety taki jest los wielu odpadów. Co gorsze, nierzadko dzieje się tak nie tylko na skutek beztroskiego działania jednostek, ale przez niedoskonałość administracji lokalnych i centralnych, które w wielu krajach nie wspierają dostatecznie mocno systemu zbiórki śmieci ani nie penalizują wyrzucania ich do środowiska, nierzadko wprost do rzek. Myślę że na tym polu można jeszcze wiele zdziałać. Oczywiście rozwój technologii tworzyw biodegradowalnych powinien być wspierany równie mocno. Co do planów oczyszczenia Wszechoceanu z plastiku, skala zjawiska przewyższa nasze możliwości. Do Wszechoceanu trafiło około 150 mln ton plastikowych śmieci. Automaty zbierające śmieci z powierzchni wody mają wpływ na estetykę lokalnych wód, choć już sposoby na wyławianie plastiku płynącego rzekami mogą w wydajny sposób ograniczyć dopływ tych śmieci do Oceanu. Nasze indywidualne wybory również powinny być nakierowane na zmniejszanie użycia jednorazowych tworzyw. Każdy zauważa, że większość wyrzucanych śmieci to właśnie plastik i często z bólem zdajemy sobie sprawę z tego, jak trudne jest to do uniknięcia. I nie będzie łatwiejsze jeżeli nie będziemy budować świadomości ekologicznej. W przypadku plastiku, kilkuletnia kampania wydaje się przynosić pozytywne skutki. Jakiś czas temu w jednym ze sklepów byłem świadkiem sceny gdy kilkunastoletni młody człowiek przekonywał rodzica by wybrać artykuł spożywczy, który nie jest opakowany w plastik. Pomyślałem wtedy „jest nadzieja”.

Jaka była pana droga do zajmowania się morzami i oceanami? W czym się pan specjalizuje?
Od szkoły podstawowej moją pasją jest biologia. Po studiach magisterskich wybrałem genetykę organizmów morskich, jako drogę do zgłębiania złożoności życia i procesów ewolucyjnych. Od blisko 20 lat pracuję w Instytucie Oceanologii Polskiej Akademii Nauk w Sopocie, a od kilku lat zajmuję się popularyzacją wiedzy, opowiadając o niezwykłych aspektach życia w Oceanie oraz o zmianach jakie tam się dzieją, zresztą jak i na całej planecie. Chciałbym swoją pracą przekazać ludziom zaskakującą prawdę: nie zabijemy planety. Życie przetrwało już większe katastrofy niż antropocen. Naszą troską powinno być zachowanie biosfery w takiej formie, by kolejne pokolenia miały znośne warunki do życia i wymieranie nie stało się naszym losem.

Tomasz Kijewski – jest członkiem zespołu Pracowni Badania i Edukacji o Klimacie i Oceanach w Instytucie Oceanologii Polskiej Akademii Nauk (IO PAN) w Sopocie. Dr Kijewski jest biologiem specjalizującym się w genetyce fauny morskiej. Jest zaangażowany w działania edukacyjne, biorąc udział bądź współorganizując festiwale i pikniki naukowe oraz warsztaty i wykłady dla młodzieży i dorosłych. Jest współautorem bloga https://rybanapiatek.wordpress.com i filmów https://oceanliteracy.pl/category/niepodrecznik-oceaniczny/
[1] Popularna nazwa Prąd Zatokowy dotyczy tego samego „pasa transmisyjnego”, ale jedynie tej jego części, która omywa wschodnie wybrzeża Ameryki Północnej.
Poprzedni goście:
Nie jestem zatroskany, jestem wk…ny! – rozmowa z dr. Antonim Kostką
Schodzić z emisji, ratować bioróżnorodność – rozmowa z prof. Szymonem Malinowskim
Od sprzeciwu do poparcia dla energii jądrowej – rozmowa z Zion Lights
Zapuszczony świat – rozmowa z Małgorzatą Piszczek
Treehunter czy tropiciel drzew? – rozmowa z Pawłem Lenartem
Jacek Baraniak – popularyzator wiedzy o klimacie, środowisku naturalnym i OZE
Adam Błażowski – przeciw pedagogice klimatycznego wstydu
Świadkowie – część IV: Anna Sierpińska
Świadkowie – część III: Łukasz Misiuna