Jeden z czytelników zwrócił mi ostatnio uwagę, że nic nie piszę na blogu. Czyżby brak słów? – zagadnął w dobrej wierze. Odpowiedź jest jednoznaczna – jak najbardziej brak. Moje nieudolne bluesy i elegie, którymi próbowałem opisywać świat schyłkowego antropocenu, stały się już nadto oczywiste, a o katastrofie piszą wszyscy.
Poza tym wszystko jest niesłychanie przewidywalne, ponieważ byt jest przewidywalny i życie również jest przewidywalne. Wiedza ta najprawdopodobniej przychodzi do człowieka z wiekiem, ale widzę też, że nie u wszystkich.
Przeczytałem ostatnio (wcześniej nie chciało mi się tego robić), kilka istotnych prac poświęconych kryzysowi schyłkowego antropocenu (żadna z tych prac nie posługuje się takim pojęciem – w trwałość świata wierzą najwięksi pesymiści) i tylko jedna z nich dotyka istoty rzeczy, choć nie schodzi do głębi. Nie schodzi najprawdopodobniej dlatego, że nie ma po prostu żadnej głębi.
W czym się wyraża ta przejmująca przewidywalność? W zasadzie we wszystkim. Przede wszystkim w pobudzeniach, jakich doznają społeczności ludzkie doskonale zdające sobie sprawę z tego, że nie ma żadnych bogów, żadnego odkupienia, żadnej nadziei, żadnej znośnej przyszłości, żadnej przemiany.
Przyjmują naturalnie różne kształty, o których nie chciałbym mówić w tym miejscu, ale sprowadzić je można do totalnego, systemowego i programowego zaprzeczenia fizycznych, chemicznych i biologicznych ograniczeń bytu. Pełne uderzających sprzeczności, obrażone, wzniosłe i bulwarowe jednocześnie nie dają wytchnienia publice i zakończą się dopiero wraz z rozpadem cywilizacyjnej, starzejącej się tkanki.
Pośród tłumów głębokie poczucie bezsensu wyraża się najpełniej w anihilowaniu przyrody i przemianie wszystkiego wokół w sterylne betonowe przestrzenie, które z kolei lepiej uposażeni intelektualnie przemieniają w miejsce uświęconej aseptyczności, walki z odradzającym się wirusem. Czystość, bezpieczeństwo i szatkowanie życia na mikrourazy (i mikroby czające się wszędzie i na każdego) zadawane wszystkim przez wszystkich dosłownie i w przenośni zabijają życie na planecie Ziemia.
Debata publiczna jest miażdżona przez żandarmów naukowości, legitności, czystości, poprawności i bezpieczeństwa. (Doraźnie skutkuje to prawdziwą eksplozją rzeczywistego zabobonu, czyli tego, z czym walczą żandarmi). Zakaz urażania się nawzajem i nakaz coraz to bardziej perwersyjnych norm bezpieczeństwa odbiera masowo chęć do życia i powoduje wtórną, jeszcze większość eksplozję dążeń naukowości, legitności, czystości, poprawności i bezpieczeństwa. Jakiekolwiek działanie zostaje ostatecznie sparaliżowane i zamknięte do mikrożycia w mikromieszkaniach i mikrowyprawach, które w jakimś sensie zabezpieczają przed mikroprzemocą. Zabezpieczają ostatecznie przed życiem jako takim. Korzystają na tym giganci smażący polityczne i ekonomiczne kiełbaski w ogniu katastrofy ziemskiego ekosystemu.
Jeszcze kilka lat temu miałem nadzieję na uchwycenie tego słowami, ale tracę i ją. Co mnie najbardziej w sprawie schyłkowego antropocenu bawi i jeszcze powoduje skrzywienie ust zwane uśmiechem, to że przewrażliwieni dyletanci z prowincji, więcej mieli odwagi w przestrzeganiu przez zbliżającym się końcem, niż mędrca szkiełko i oko drobiazgowo zbierające dane, agregujące je w prezycyjne wykresy. Wykresy, które uspokajały tam wszędzie, gdzie widać było zagładę i straszyły, kiedy opisywały naturalną kolej rzeczy.
W kontekście ostatniego ze zjawisk, jestem zmuszony do konstatacji, że czucie i wiara silniej mówią do mnie, niż mędrca szkiełko i oko, choć są naturalnie opisywalne narzędziami mędrców. Opisywalne na cześć i chwałę czystości i bezpieczeństwa.
PS Obiecałem czytelnikom, że coś jednak napiszę i słowa dotrzymuję.
Fot. T. Karamon.
Nie wiem, czy jest jakaś pociechą, ale ten egzystencjalny pesymizm nie jest – w moim odczuciu – tylko związany ze krańcowym antropocenem. Dość przypomnieć Ciorana. Proszę nie ustawać w pisaniu.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Skoro wszystko jebnie, to może lepiej odpuścić poprawność i mikrożycie, i zacząć żyć. Żyj i giń, nie rób potomstwa. Czas się wyrwać z tego biadolenia i nosa na kwintę, nikogo nie zarazi to dobrą energią, tylko zniechęci – to melancholia. Stanąć w prawdzie: „cywilizacja się kończy” i jestem pewien, że na końcu nie zostaną mędrcy i frasobliwi, tylko mega-przechuje Chady, którzy przechowają depozyt witalności. Nic do pozazdroszczenia.
PolubieniePolubienie