Moja rozmowa z Małgorzatą Piszczek była dla mnie trudna tylko z jednego powodu. Jeśli idzie o przyrodę i klimat, rozumiemy się, jak mi się zdaje, bez słów i w zasadzie nie musimy już o tym rozmawiać. Ale choć nam wystarczy puszczenie oka, to rozmowę warto było przeprowadzić dla czytelników „Dlaczego ludzie wycinają drzewa”.
Małgorzato, otrzymałaś pod koniec roku tytuł Wrocławianki Roku przyznawany przez Wrocławską Radę kobiet w kategorii „Działalność pro-ekologiczna”? Patrząc na to z mojej perspektywy tytuł jak najbardziej zasłużony. A Ty sama jak się z nim czujesz?
Bardzo dobrze (śmiech) Taki tytuł mnie osadza w miejskim zielonym aktywizmie dzięki niemu wychodzę z roli anonimowego ekooszołoma. Pozwala skuteczniej starać się o… dobro przyrody? Chyba raczej jej prawa. Takie fundamentalne, do życia po prostu.
Z drugiej strony ten tytuł nic nie zmienia. Od lat jestem w tym samym dyskursie i w tym samym miejscu. Raz bardziej wypalona, innym razem bardziej entuzjastyczna, znasz to, prawda? Można powiedzieć, że jesteśmy wojownikami z nawyku. O ile w ogóle jesteśmy wojownikami, bo przecież walka nas nie uskrzydla. Wolałabym, i wiem, że Ty też, żyć w świecie bezpiecznych dzików i drzew, w świecie, w którym nie nękamy przyrody, bo rozumiemy swoje miejsce w niej i czujemy empatię.
No dobra – zasłużony i potrzebny, niekoniecznie mnie.


A zatem ustaliliśmy, że zasłużony. Który z obszarów swojej działalności uważasz za najważniejszy? Dla postronnego obserwatora będzie to udział w Społecznej Radzie Parku Grabiszyńskiego. Skąd ona się w ogóle wzięła? Kto jeszcze w niej uczestniczy, jaka jest jej rola i osiągnięcia?
Przeszłość nie istnieje, nie lubię o niej mówić. Postaram się zwięźle nakreślić sytuację. Trzy lata temu we Wrocławiu było jak wszędzie – ludzie snuli się po mieście i patrzyli na nadmiarowo przycinane krzewy masakrowane tępymi narzędziami, koszone do gleby trawniki, parki ograbiane z liści. Istnieli „oni”, kastrujący miejską przyrodę w imię rutyny, eskalacji „uporządkowania” i „bezpieczeństwa” i „my”, nie znający się nawzajem i postrzegający siebie jako dziwaków, nienadążających za postępem świata.
Na szczęście nastąpił przełom, jak zwykle w takich wypadkach mający charakter burzy z piorunami. Usuwanie obumarłych drzew w pewnym zabytkowym parku, poprzedzone latami zbyt intensywnej jego pielęgnacji zbiegło się z publikacją tzw. masterplanu, sztampowego i nieuwzględniającego wartości przyrodniczych projektu „rewitalizacji” tego parku. (Przepraszam za ciągłe cudzysłowy, ale te słowa – klucze należy traktować właśnie tak, jak brzmią w cudzysłowach – z rezerwą.)
Konsultacje społeczne i spotkania z urzędnikami były bardzo emocjonalne, tym bardziej, że ci zwykli ludzie wzięli miasto w swoje ręce, a urzędnicy za nimi nie podążali. Zdarzały się momenty dramatyczne i wzniosłe, kryzysy i impasy. Poznałam wielu ludzi myślących podobnie, wielu pomocnych i wielu myślących inaczej. Im dłużej trwały rozmowy o parku, a trwały miesiącami, tym bardziej przestawaliśmy, „my” i „oni”, stawać po dwóch stronach barykady. Doszliśmy do satysfakcjonującego kompromisu w sprawie rewaloryzacji Parku Grabiszyńskiego, zwanego dziś uspołecznionym zarządzaniem. Polega ono na tym, że strona społeczna uczestniczy w ustaleniach dotyczących planowanych prac i pośredniczy w informowaniu o nich opinii publicznej, firmując tym samym decyzje urzędników.
Społeczna Rada Parku Grabiszyńskiego to kilka osób, które zostały przy parku w czasie pokoju. Joanna, Ewa i Maria spotykają się regularnie z inspektorem zieleni i wykonawcą prac w parku, ustalając zakresy prac pielęgnacyjnych i inicjując kolejne działania i niedziałania. Robert z inną Ewą założyli grupę Zieleń Wrocławska, zielone sumienie naszego miasta. Małgosia jest ambasadorką zapuszczenia w sercach swoich i innych dzieci. Na Agatę i Ludwika zawsze możemy liczyć. Społeczna Rada legitymizuje decyzje urzędników dotyczące parku na podstawie zaufania, jakie jest jej udziałem, ale i uczestniczy w wypracowywaniu tych decyzji.
To, że jest nas mało, świadczy o tym, że jest dobrze. Ludzkie stada automatycznie się rozpraszają, kiedy mija potrzeba walki we wspólnej sprawie.
Park Grabiszyński i determinacja w obronie jego wartości przyrodniczych zmieniła nie tylko park. W wyniku naszych działań nastąpiły zmiany na stanowiskach w urzędach i znaczące zmiany w podejściu do zieleni – ograniczenie koszenia, cięcia krzewów i grabienia liści w całym mieście, spacery edukacyjne dla mieszkańców mające ich przekonać do tych innowacji w pielęgnacji. Może się wydawać, że to niewiele, ale kładziemy kolejne kamienie milowe. Rok temu dyskutowaliśmy o kilku kłodach martwego drewna pozostawionych w parku do naturalnego rozkładu, dziś ma zostać ich tam kilkadziesiąt (niedobrze, że uschły, ale taka świerkowa karma).
Nie jest to zasługą jedynie społeczników z Parku Grabiszyńskiego, we Wrocławiu od lat trwały starania m. in. o ochronę drzew. Synergia sprawiła, że i ten temat lepiej się pozycjonuje. Na dobrostan drzew zwraca się o wiele większą uwagę, niż kilka lat temu. Zaczynają być postrzegane jako cenny zasób miasta.
A park się zapuszcza dyskretnie i niepostrzeżenie.
No właśnie, zapuszczenie się. Kiedy patrzę na zdjęcia parku, to serce we mnie rośnie. Chciałbym, żeby cały świat tak wyglądał. Ale wiem, że są z tym problemy. Jak to wygląda w grabiszyńskim?
Uch, to nie jest łatwe. Wiesz, ja jestem człowiekiem od rozmów. Pracuję w strefie zgniotu między przyrodą a człowiekiem, klientem, który się w tę przyrodę wbija ze swoją chatą, drogą, gazociągiem, imperatywem kontroli. Wydaje się więc, że powinnam umieć łatwo przekonać do swoich racji. A jednak – dowiedziałam się o ludziach przede wszystkim tego, że uczą się niemal wyłącznie przez osobiste doświadczenie.
Odpowiem sekwencją.
Jesień. Urzędnicy: te liście nie mogą tak leżeć. Będą tutaj gnić, śmierdzieć i będą ich całe hałdy, wiatr przewieje je do ogrodów. Liście: leżą.
Zima. Urzędnicy: zmulczujemy je, teraz. Poczwarki wśród liści: dygoczą. Społecznicy: nie zmulczujemy. Liście: leżą.
Wiosna. Urzędnicy [cisza] Liście: leżą, już całkiem koronkowe.
Lato. Urzędnicy [cisza] Liście: tworzą próchnicę.
Jesień. Urzędnicy [cisza] Liście: leżą. Pani z posesji graniczącej z parkiem: grabi, zamiata. „Bo teraz w ogóle nie dbają o ten park. Kiedyś tu wszystko grabili, porządek był. Sama muszę, bo mi na podjazd nawiewa”.
To samo dotyczy martwego drewna, które z nieestetycznego i potrzebującego wycinania w koronki, układania w meandrujące stosy, stało się normalnym elementem parku. Leży.
A Zarząd Zieleni Miejskiej jakoś mniej się przejmuje tą panią i mailami od niezadowolonych mieszkańców i zaczyna, zgodnie ze swoją rolą, wyznaczać trendy.




Jaka była twoja droga do przyrody, potem kwestii klimatycznych?
Drogą do przyrody było moje dzieciństwo na skraju łąki, całej botaniki i fitosocjologii można się tam było nauczyć obserwując mikrosiedliska i współwystępowanie roślin. I mój dziadek, leśnik i dendrolog, który zabierał mnie na wandry, jak nazywał wycieczki. Wciąż byłam zanurzona w jakiejś większej lub mniejszej dziczy, a szczególnie pociągała mnie zmiana w czasie – żałuję, że nie zobaczę lasów za pięćdziesiąt lat – i ekoton, jaki tworzy się na styku przyrody i ludzkich siedzib. Równie dobrze mogą to być ogrody, jak jakieś ruderalia czy stare parki, w których zachodzi naturalna sukcesja, a przyroda pochłania historię i ją opowiada. Dolny Śląsk to zagłębie takich tematów, ale i egzotyka wschodniej Polski do mnie przemawia.
Kwestii zmiany klimatu musiałam być świadoma od dawna, pamiętam plastyczne konkursy ekologiczne w mojej szkole podstawowej, czyli w latach 70, i obrazy płonącej planety, jakie produkowaliśmy. Żyliśmy z tym i banalizowaliśmy to.
Pamiętam za to dobrze moment, kiedy zdałam sobie sprawę, że to już. W 2015 roku pisałam jeszcze blog i w poście na pożegnanie lata napisałam, proszę, oto dowód:
Najlepiej pamiętam popołudnie w samochodzie w północnej Francji, ze słońcem oświetlającym zza pleców pomarańczowe ścierniska i cmentarze, kolejne cmentarze z pierwszej wojny światowej na szlaku maków, białe szkielety kaplic stylizowanych na antyk, krzyże jak białe kości, wąską tasiemkę drogi ułożoną na pagórkach, pojedyncze usychające drzewa i słońce, słońce, słońce.
Stan zawieszenia, wizję ucieczki, powidok świata po katastrofie.
Ziemia mówi sprawdzam. Co się wydarzy po kolejnej bezśnieżnej zimie, kolejnym gorącym lecie? Dokąd uciekniemy?
Takiego lata już nie będzie. Takiego świata…
Kto obserwował przyrodę stale, wiedział, że mamy narastający problem klimatyczny, problem suszy, bioróżnorodności. Jak spojrzysz wstecz, to od kiedy pojawiały się te tematy?
W czasie moich studiów dużo o tym dyskutowaliśmy. Jak chronić, co można zrobić. Skończyłam je w 1989 roku, później zaczęło się życie, ekscytująca przemiana w wolność, same nowości, ale i proza, naprawdę niszcząca. Z punktu widzenia dzisiejszych warunków życia i pracy to były trudne czasy.
Złe czasy dla przyrody zaczęły się w Polsce wraz z rozkręcaniem się inwestycji związanych z dotacjami unijnymi, tak to postrzegam. Członkostwo w UE przyniosło skok cywilizacyjny, teoretycznie przyroda może być lepiej chroniona, ale przestaliśmy być tym zaściankiem, w którym nikomu nic się nie chce i nie opłaca, nawet wyciąć drzewa czy skosić chaszczy w rowie.
Pamiętam, że na wykładzie Marcina Popkiewicza w 2013 roku pilnie robiłam notatki w celu przekazania światu nowiny, która nie była dla mnie nowa.
Na co dzień zajmujesz się teraz projektowaniem ogrodów? Czy ludzie, Twoi klienci, zaczynają rozumieć, że ogród to już nie tylko ozdoba, ale że może realizować jakieś, choćby skromne, funkcje ekologiczne czy nawet klimatyczne? Czy dają się namówić do mitygacyjno – adaptacyjnych rozwiązań?
Ja jestem tą panią od ogrodów naturalistycznych. Większość ludzi a priori chce ode mnie bylin, rabat deszczowych, łączek kwietnych, ptaków, a nawet drzew w normalnych rozmiarach i pokrojach. Doczekałam się prośby o ogród złożony z roślin gatunków rodzimych i zadomowionych!
Prowadzę też zajęcia na kursie projektowania i realizacji ogrodów, oparte na podstawie wiedzy o zmianie klimatu i zaniku różnorodności biologicznej. Szczuję kursantów Armagedonem i mówię im, że urządzanie ogrodów nie ma sensu, jest jak taniec na Titanicu.
Z drugiej strony – ludzie, w tym i ja, lubią widzieć sens własnych działań. Chcą mieć życie i przyszłość, i nie można im tego odebrać. Opracowałam sobie taką narrację, że w ogrodach możemy uratować kawałek świata. Jesteśmy winni przyrodzie i krajobrazowi kompensację za zbudowanie domu, doprowadzenie mediów, dojazdy do miasta i koszty środowiskowe z tym związane. Ogród może tworzyć warunki dla zwiększania różnorodności biologicznej w porównaniu np. z polem, na którym powstał. Jestem przy tym daleka od twierdzenia, że nasze zabiegi w ogrodzie, jak sadzenie egzotycznych roślin, stawianie domków dla owadów czy kompostowanie zwiększają różnorodność biologiczną. Jestem też przeciw zabudowie, tworzeniu ogrodów czy parków w terenach cennych przyrodniczo, jak półnaturalne łąki, lasy czy mokradła.
Poza projektowaniem my te ogrody budujemy i obsługujemy. Tradycyjnie, z poszanowaniem gleby, zastanych roślin, bez torfu, agrowłókniny i nadmiaru infrastruktury. Konsekwentnie i bez kompromisów, nie ma sensu sobie dokładać obciążeń poczuciem winy, żadne pieniądze nie są tego warte.
Tak więc ogrody mogą być przestrzenią dla przyrody, ale i dla edukacji przyrodniczej i klimatycznej. Ponieważ tej „misji” wciąż mi mało, staram się łapać okazje, żeby różne działania edukacyjne prowadzić w szkołach, dla samorządów, mieszkańców miasta i każdego, kto jest w stanie je znieść.
Jeszcze parę lat temu pytałem moich gości, czy wierzą w globalne ocieplenie. Dziś to już trochę śmieszne pytanie, dlatego zadam Ci kolejne pytanie, z listy obowiązkowej – czy wierzysz, że jakoś się z tego wywiniemy? My? Przyroda?
To wciąż nie jest śmieszne pytanie. Niby wiemy, ale wolimy nie wiedzieć. Najczęstszą chyba postawą jest odsuwanie katastrofy na mityczne „kiedyś”. A to już, mimo że staramy się nie widzieć wcale nie subtelnych znaków.
Przyroda na pewno przetrwa. Bylibyśmy bardzo pyszni twierdząc, że potrafimy zabić Życie. Różne jego formy przejdą przez wąskie gardło ewolucji i po raz kolejny wyspecjalizują w bujny wachlarz przystosowań do nowych warunków. Czy to będą różowate i gryzonie, czy niesporczaki i glony, tego się nie dowiemy.
Czy ludzie? Może tak, bo jest nas dużo i zajmujemy tak różne nisze, że mamy o wiele większe szanse, niż wilki czy renifery. Wszystko zależy od głębokości zmiany, czyli tak naprawdę już nie od nas.
Jesteśmy w trakcie wielkiego wymierania, fokusujemy uwagę na ginące gatunki. Wiele z nich wyginęło, zanim je poznaliśmy i wciąż się to dzieje. Jednak zmienne warunki i fragmentacja siedlisk, tworzone np. przez dynamiczny rozwój miast czy rolnictwa, sprzyjają specjacji (tworzeniu nowych gatunków). To również aspekt zmian cywilizacyjnych.
Co czujesz, kiedy widzisz te setki, tysiące wycinanych każdego dnia drzew? Pod inwestycje, bo niebezpiecznie, ze wszelkich możliwych powodów?
Ja po prostu nie mogę na to patrzeć. To boli i jest tak bardzo bez sensu.
Co powiedziałabyś tym wszystkim wycinaczom – politykom, samorządowcom, zwykłym ludziom, którzy tak walczą ze drzewami? Czy naprawdę wycinając je budujemy bezpieczniejszy świat?
Nie róbcie tego. Nie wycinajcie drzew. One są piękne i żywe, należą do świata, którego nie zdążymy poznać, a który jest tak samo cenny i bogaty, jak nasz. Ten ich świat, świat roślin, jest podwaliną naszego życia. Bez nich nie byłoby nas.
Drzewa potrafią wszystko. Potrafią ze światła i wody wytworzyć pożywienie i paliwo. Potrafią budować bezpieczne i trwałe konstrukcje ze swoich ciał, komórka po komórce. Potrafią modyfikować zapisaną w genach architekturę pni, konarów i gałęzi w zależności od dostępności wody, światła, towarzystwa innych drzew i grzybów, działania ludzi. Potrafią odtwarzać utracone części ciała, leczyć rany, odrastać z korzeni, żyć tysiące lat, tworzyć całe lasy będące jednym organizmem.
Nie róbcie im złych rzeczy tylko dlatego, że ich nie rozumiecie. Starajcie się je poznać i przewidywać, jak zareagują na ucięcie korzeni, ogłowienie, zabetonowanie. To nie drzewa są niebezpieczne – to ludzie stwarzają zagrożenie, działając niezgodnie z potrzebami drzew i ich fizjologią.
Jeżeli jednak nie chcecie się uczyć drzew – weźcie pod uwagę fakt, że są cenną infrastrukturą świadczącą usługi ekosystemowe i warto je zachować w dobrej kondycji z racji uzyskiwanych korzyści.
Wiem, że w wakacje byłaś w Szwecji. Jakie tam jest podejście do drzew, do zieleni?
Odwiedzam Szwecję regularnie od kilkunastu lat, więc mogę powiedzieć nawet coś o zmianach w czasie. Ostatnio przybywa w ogrodach tuj, żwiru i betonu. Trawniki coraz częściej są koszone automatycznie. Strefa koszona zawsze wyznacza przestrzeń prywatną lub zadbaną przestrzeń miejską. Nie kosi się za to wcale pasów wzdłuż dróg krajowych i autostrad – zarastają krzewami i drzewami, które co kilka lat są fragmentami (np. na skarpach) wycinane.
Podejście do przyrody w Szwecji determinuje kilka czynników: Szwedów jest mało w dużym kraju (nie dają rady wszystkiego zniszczyć), są zamożnym społeczeństwem (ich inwestycje mają rozmach), wywodzą się z etosu protestanckiego (powściągliwość zamiast wystawności), dwa pokolenia temu większość mieszkała blisko przyrody i była skromnie uposażona (mają rodzinną ziemię, lasy, rozumieją pracę na roli, lubią przyrodę, choć traktują ją utylitarnie).
W południowej Szwecji, gdzie bywam (a południe to nawet 500 km od Bałtyku), lasy, głównie prywatne i zarządzane przez właścicieli, mają naturalny charakter. Nie widuje się plantacji, trzebieży i innych zabiegów gospodarczych. Drzewa w lasach nie żyją długo – po ok. 70 latach muszą zostać wycięte, inaczej na płytkiej glebie na skalistym podłożu wywróci je wiatr (i często tak się dzieje). Obecnie widać wyraźnie zamieranie świerka i sosny. Ciekawe są agrolasy, w których prowadzi się wypas krów, co z kolei wpływa na ich skład gatunkowy.
Wioski i gospodarstwa wśród pól są otulone kępami wysokich drzew o naturalnym pokroju. Drzewa to wartość, można je wycinać bez zgłoszenia, ale rzadko się to robi. Przez te lata i tysiące przejechanych kilometrów tylko kilka razy widziałam ogłowione drzewa, zawsze na prywatnych posesjach.
Krajobraz jest mozaikowy, poznaczony drzewami, bo często zdarzają się w nim fragmenty nienadające się pod uprawę – wychodnie skalne, mokradła, głęboko wcięte doliny potoków. Sporo mokradeł zostało osuszonych lub eksploatowano z nich torf, obecnie bywają restytuowane.
W systemie ochrony przyrody obok innych form funkcjonuje naturreservat, fragment prywatnego gruntu o szczególnej wartości przyrodniczej, użytkowany przez jego właściciela z dopłatą od państwa na jego tradycyjne utrzymanie (wypas, koszenie). Gminy wydają przewodniki po cennych przyrodniczo miejscach i wielu Szwedów z nich korzysta.
Ok, wszyscy wiemy, że Szwecji nie ma, dlatego to brzmi jak bajka.
W tym młodym, polodowcowym krajobrazie wyraźnie widać skutki zmiany klimatu. Każda susza to tragedia – umierają brzozy i runo w lasach, wyschnięte łąki nie dają siana, rolnicy redukują stada, jeziora zagęszczają się i zakwitają, lasy płoną. Na razie okresy susz nie są zbyt długie czy regularne i wszystko magicznie się odradza, a najszybciej brzozy. Bywają lata, kiedy wciąż pada i trudno uwierzyć w zmianę klimatu. Na razie.
Jakiś czas temu wsparłaś jako biolożka, przyrodniczka uwzględnienie energetyki jądrowej w klimatycznej i ekologicznej układance? Dlaczego się na to zdecydowałaś? To ciągle wymaga odwagi, bo tradycyjne nurty aktywizmu czy ekofilozofii ciągle na wojnie z atomem? Czy słusznej? Dlaczego się na to zdecydowałaś?
Połączyłam kropki. Żałuję, że nie umiałam dostrzec tego wcześniej, w końcu jako przyrodniczka i obserwatorka świata zajmuję się właśnie ogarnianiem zależności.
Jestem z pokolenia, które protestowało przeciw Żarnowcowi. Przez lata podziwiałam i wspierałam działalność Greenpeace (dalej wspieram, ale nie zwiększam kwoty, dopóki nie zmienią zdania w sprawie atomu). Dzięki tym doświadczeniom wiem, jak łatwo jest dać się uwieść opowieści tłumaczącej świat, jeżeli nie wnika się w szczegóły. Posługujemy się kalkami myślowymi – nawet dziś zostałam zaskoczona rzuconą bez głębszej refleksji uwagą, że atom jest skuteczny, ale niebezpieczny. Jakiś czas temu przyjęłabym to jako prawdziwe stwierdzenie i westchnęłabym, że trudno, szkoda, że taki niebezpieczny.
Dziś wiem, że energia jądrowa jest niskoemisyjna, stabilna, surowce do jej produkcji są stosunkowo łatwo dostępne, można ją bezpiecznie użytkować i bezpiecznie składować odpady, które nie zajmują dużo miejsca. Mam wątpliwości, na przykład dotyczące chłodzenia wodą podczas upałów, ale staram się ważyć plusy i minusy.
Największą jej zaletą jest według mnie fakt, że pozwala oszczędzać klimat, przyrodę i środowisko. Elektrownie jądrowe zajmują mało miejsca, nie produkują odpadów niemożliwych do utylizacji (jak dwutlenek węgla i składniki smogu), nie zużywają zasobów przyrodniczych (jak drewno z lasów). Powinno się łączyć energetykę jądrową z odnawialnymi źródłami energii. To jest pragmatyczne i obecnie nie ma alternatywy.
Mimo wszystko nie wierzę, że atom uratuje świat. Przy rosnącym zapotrzebowaniu na energię i liczbie ludności będą musiały włączyć się ekologiczne mechanizmy regulacji liczebności populacji (brzmi lepiej niż głód, choroby i wojny). Energetyka jądrowa ma za zadanie dać nam trochę czasu, zanim coś wymyślimy. Jeżeli wymyślimy, bo w świetle wiedzy o mechanizmach ewolucji tylko wyczerpanie zasobów środowiska lub jego drastyczna zmiana (w tym przypadku wygenerowana przez populację) jest w stanie zatrzymać wzrost liczebności populacji.
Krótko mówiąc, atom ma uratować moje dzieci (i dalej jego moc nie sięgnie), ale nie jestem pewna, czy się uda.
Jakie masz pasje i zainteresowania, prócz przyrody, aktywizmu?
Lubię przeżywać świat na różne sposoby, jestem pasjonatką życia Takie proste przyjemności, jak wycieczki, czytanie książek, fotografowanie, pisanie, spotkania z ludźmi, bycie z kotami w ogrodzie są różnymi sposobami tego przeżywania.
Kiedyś lubiłam piękne przedmioty i ich poszukiwanie np. na targach staroci, dzisiaj raczej „jeżeli porcelana, to wyłącznie taka, której nie żal…”
Wierzysz, że możemy zapuścić rzeczywistość wokół nas, nasze zrewitalizowane parki i przestrzenie tak pięknie jak Grabiszyński?
Tak! Spróbujcie tego koło siebie. Trzeba mieć niezachwiane poczucie, że podejmujecie słuszne działanie, pewność siebie, otwartość na rozmowę, trochę wiedzy (ale nabywa się jej w trakcie procesu zapuszczania) i sytuację, dookoła której tworzymy przestrzeń do działania.
Jeżeli jednak nie czujecie się na siłach walczyć o zapuszczenie, to nic nie szkodzi. Ten proces i tak się już toczy, miasto za miastem zyskuje przestrzenie dla zieleni naturalnej choćby w postaci „kątów natury” w parkach.
A gdybyśmy nie dali rady, wystarczy poczekać, aż zabraknie pieniędzy i czasu na fanaberie zwane rewitalizacjami parków. Przyroda zagarnie je szybciej, niż się spodziewamy.
Wiem, że z tej naszej rozmowy wieje jakąś pogodą, czemu sama się dziwię. Na co dzień nie bywa tak łatwo i prosto, jak wiesz.
Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia w parku.
Czekam, serio!
Małgorzata Piszczek – biolożka, architektka krajobrazu, projektantka ogrodów, ogrodniczka, edukatorka przyrodnicza, członkini inicjatywy społecznej FOTA4Climate, członkini społecznej rady Parku Grabiszyńskiego we Wrocławiu, przewodnicząca Rady ds. Parku Grabiszyńskiego przy Zarządzie Zieleni Miejskiej we Wrocławiu, Wrocławianka Roku 2020 w kategorii „Działalność pro-ekologiczna”.
A oto Park Grabiszyński w wielu odsłonach:
Wywiad z nieformalnej serii „Świadkowie schyłkowego antropocenu” jest zanotowany tak jak się rozmawiało. Z przerwami, pauzami, milczeniem.
Poprzedni goście:
Treehunter czy tropiciel drzew? – rozmowa z Pawłem Lenartem
Jacek Baraniak – popularyzator wiedzy o klimacie, środowisku naturalnym i OZE
Adam Błażowski – przeciw pedagogice klimatycznego wstydu
Świadkowie – część IV: Anna Sierpińska
Świadkowie – część III: Łukasz Misiuna
Mądra kobieta. Super wywiad.
PolubieniePolubienie