Dlaczego podkreślam, że akcja klimatyczna ludzkości nie powinna upatrywać nadziei w kulturowej przemianie ludzkości w kierunku różnego różnych odmian klimatycznej ascezy? Dlatego, że koncepcja ta ma charakter totalny i od razu domaga się od ludzi, od nas, wszystkiego, w dodatku wbrew naszym naturalnym potrzebom.
Kiedy zakłada się tak totalnie określony cel – kulturowa przemiana ludzkości – w dodatku nie podając najczęściej, jak owa przemiana miałaby wyglądać, jakie środki techniczno-organizacyjne, jaka energia, jakie zasoby miałyby zostać na nią zużyte, w zasadzie od razu skazujemy się na niedziałanie. Ani politycy, ani zwykli ludzie nie robią wtedy nic realnego, choć z dużym zaangażowaniem angażują się w dyskusję o owej „przemianie”. Dokładnie tym zajmujemy się od dobrych trzydziestu lat, anihilując przy okazji biosferę, emitując coraz więcej, wyłączając czyste źródła energii (pogarszanie sytuacji daje pozór kontroli, ale jest również mechanizmem wyparcia). Emergencją tej ascetycznej idei jest transformacja energetyczna oparta o odnawialne źródła energii. W stosunku do zakładanego celu (całkowite zejście z emisji CO2), działania te dają niewiele, ale dają poczucie kontroli nad sytuacją (cały czas działamy, coś się dzieje, staramy się, zwiększamy ambicje) i jakąś nadzieję. W mojej ocenie złudną i ostatecznie niemoralną. Na horyzoncie wisi bowiem całkowita planetarna katastrofa. Mówimy o losie ośmiu miliardów ludzi i niezliczonej liczby innych organizmów żywych.
Politycy czują się bardzo dobrze z ową „kulturową” wersją ratowania sytuacji opartą na wizji przemiany. W polityce nic się tak dobrze nie sprzedaje jak gonienie króliczka, roztaczanie wizji ziemskiego raju i pognębienia wrogów. Wizja ascetyczna ma bowiem swoich ustanowionych wrogów. To wyimaginowana garstka ludzi egoistów, którzy ten zły „system” stworzyli i czuwają, aby do przemiany nie doszło.
Zostawmy póki co tę sprawę. Najważniejsze jest to, że politycy dzięki wizji przemiany nie muszą robić niczego realnego. I nie robią, choć pozwalają wzrastać na tych rojeniach rzeczywiście cynicznym sprzedawcom paliw kopalnych za parawanem z artefaktów OZE. Kopalno-odnawialna maszyna rozrasta się i niebawem nie będzie skrawka ziemi bez wiatraków i „wspomagających” je elektrowniami gazowymi.
Tymczasem, zarówno wyniki pomiarów globalnej temperatury (kolejny najcieplejszy rok), jak i szereg innych badań i opracowań wskazuje na to, że globalny ekosystem wywraca się. Na uwagę zasługują tu szczególnie dwa badania, do których linki zamieszczam. Pierwsze dotyczące poważnych zaburzeń procesów fotosyntezy zespołu badaczy z Uniwersytetu Północnej Arizony, Centrum Badań Klimatycznych w Woodwell i Uniwersytetu w Waiakto w Nowej Zelandii. Drugie amerykańskich badaczy z uniwersytetów Connecticut, Newada, Illinois dotyczące spadku liczby owadów. Nic czego byśmy nie wiedzieli, a jednak.
How close are we to the temperature tipping point of the terrestrial biosphere?
https://advances.sciencemag.org/content/7/3/eaay1052
Zastanawiam się, czy w tak określonej sytuacji, opieranie nadziei na przyszłość na owej bliżej nieokreślonej przemianie jest fair wobec samych siebie, wobec innych, wobec wszelkich żyjących istot. Zastanawiam się czy nie prowadzi nie tylko do faktycznego zaniechania przeprowadzenia rzeczy koniecznych, ale również do dalszej przyspieszonej eksploatacji. Rozmiłowani w składaniu klimatycznych deklaracji i zwiększaniu ambicji politycy Zachodu i Północy mogą wtedy zaniechać faktycznego prowadzenia polityki międzynarodowej w obszarze klimatu, a tylko taka ostatecznie ma sens. Cały impet jest kierowany do środka i zajmuje wszelkie zmysły i wszelkie siły. Towarzyszą mu kuriozalne akty utrudniania samym sobie sytuacji, czego koronnym przejawem jest zamykanie sprawnych elektrowni jądrowych przez Niemcy czy planowane zamknięcie przez Belgię. Pogarszanie sytuacji daje iluzję jej kontrolowania.
Rozwiązanie problemu (o ile istnieje, co jest problematyczne, bo mówimy nie o konstruktach, a o prawach termodynamiki) musi leżeć gdzie indziej. A przynajmniej to sugeruje całkowita bezowocność dotychczasowych klimatycznych działań opartych na wizji „przemiany” i na chybionej wizji transformacji energetycznej. Wizji, która w całości wpisuję się w tę pierwszą i z której zyski, żeby było zabawniej, czerpią ci, w których jest ona wymierzona, kapitaliści, autorytarne rządy, etc. Nonsens? Ze wszech miar.
Brnięcie w kulturową wersję klimatycznej akcji w miejsce relatywnie prostego przeglądu zasobów i możliwości na szczeblu międzynarodowym, wydaje się być kluczowym elementem marazmu antropocenu. Wynika z wielu okoliczności, ale pierwszą wydaje się być porzucenie przez liderów Zachodu i Północy stanowczej polityki międzynarodowej, na co skwapliwie pozwalają obywatele państw tych krajów, zajęci deklaratywnym zmienianiem samych siebie i kulturowo-tożsamościowymi, coraz to bardziej groteskowymi, ale i niepokojącymi, przepychankami. Tak naprawdę nie dzieje się nic, a czas ucieka bez litości.
Kiedy ludzie zaczynają jakieś dzieło, potrzebują małych sukcesów. Dobrym przykładem jest nauka gry na instrumencie. Kiedy się uczysz, chcesz szybko zagrać jakąś melodię, żeby żmudne ćwiczenia szybko nabrały sensu. Żebyś zobaczył, że umiesz i żeby pchnęło cię to do dalszej nauki. Wlazł kotek na płotek, Stary farmer farmę miał, Pojedziemy na łów itp. itd. Przydałby się mały klimatyczny sukces, jak ten cho choćby, żeby utrzymać przy życiu pracujące elektrownie jądrowe. Klimatyczny kotek na płotku.
Tymczasem w obszarze przeciwdziałania katastrofie narzuciliśmy sobie coś innego. Mamy od razu grać Paganiniego, co się oczywiście nie może udać. Chcąc od razu wszystkiego, nie możemy zrobić niczego. Marazm narasta i z dnia na dzień przybiera coraz to bardziej przejmujące obrazy i kształty. Wkrótce wykolei cywilizację.
Zdjęcie: Pixabay.