Przez lata wyznacznikiem polskiej fantazmatycznej modernizacji było pożeranie i remontowanie. Niedojedzone w czasach „komuny”, choć przecież nie głodne, masy porozumiały się tu ponad podziałami. Mogłeś nienawidzić TVN, ale oglądałeś ofukanych, pretensjonalnych mistrzów i mistrzynie patelni. Luksus pożerania i rearanżacji przestrzeni zaowocował wzrostem gospodarczym i wycinką milionów drzew i krzewów. Wreszcie stało się czysto, a ludzie byli najedzeni. Dwie fundamentalne potrzeby – pożywianie się i dach nad głową.
Ale schyłkowy antropocen (przynajmniej póki jeszcze jest co jeść) przełamuje i tę realność. Można zamknąć tysiące punktów żywienia jako potencjalnie zagrażających bezpieczeństwu (w świecie schyłku zagraża mu wszystko, prócz tego, co jest rzeczywistym zagrożeniem) i pozostawić ludziom protezę wykwintnego jedzenia przy pomocy programów telewizyjnych (jak bohater komiksu oglądający ciastko w miejsce prawdziwego jedzenia), ale nadsymbolu luksusu – położonych pośród wyciętych drzew i milionów reklam stoków narciarskich ze sztucznym śniegiem – zamknąć nie można. (I chwała Bogu, los bowiem musi dopełnić się!)
Fantazmatyczność życia musi zostać utrzymana na którymś z poziomów. Znowuż porozumienie ponad podziałami. Narty kochają bowiem bezkrytyczni okdydentaliści z KO, antyokcydetaliści z PiS, a nawet co bogatsi przedstawiciele lewicy (sic!).
Możesz być głodny, a nawet umierać, ale szusować trzeba!
W sferze realnego pozostaje remontowanie. Można pokusić się o stwierdzenie, że wymyka się regułom. I tak remontowanie i przebudowy nie ustają nigdy, jak nigdy nie ustaje wycinka drzew, będąc ich integralną częścią.