Patrzę sobie na wysyp (skądinąd słuszny i potrzebny) wszelakiej publicystyki apokaliptycznej i myślę sobie – cholera, chyba jestem już dinozaurem w tej branży. Czy się jakoś w tym miejscu chwalę? Psychoanalitycy odpowiedzieliby, że zapewne tak, a ponieważ ja wierzę psychoanalizie i w psychoanalizę, to nie będę się spierał. Ale jest też w tym moim chwaleniu się wiele goryczy.
Przede wszystkim, myślę sobie, skoro taki nic nie znaczący człowiek bez wykształcenia w zakresie przyrody, klimatu i tego typu spraw mógł napisać – że wisi nad nami miecz Damoklesa, już kila ładnych lat temu, nie tak przecież jak naukowcy, ale właśnie jako zwykły człowiek z ulicy, to tak jakby był jakiś czas wtedy, osiem lat temu, żeby coś zrobić. Ale naukowcy mówili już dużo dużo wcześniej.
Ten czas zmarnowaliśmy i marnujemy. Marnujemy z trzech zasadniczych przyczyn.
Pierwsza jest taka, że zbyt wielki problem, nie znany wcześniej naszemu gatunkowi, spowodował przemielenie sprawy klimatycznej i ekologicznej zagłady na religię, kulty cargo i tym podobne głupstwa. Homo sapiens wobec kosmicznej palącej nas siły Słońca zachowały się tak, jak małpy wobec monolitu z „Odysei kosmicznej 2001″. Sprawa COVID 19 wydaje mi się tu znamienna. Zostanie to uznane za idiosynkrazję, ale maseczka jest gestem obronnym nie przed wirusem (choć oczywiście pomaga spowalniać jego rozprzestrzenianie i sam ją pilnie noszę), a przed internalizowanym, zbiorowym (konektywnym) przeczuciem zagłady. Odrzucając inne narzędzia i tworząc kulty cargo, jak ów kult wiatrakowo-panelowy 100% OZE (a w rzeczywistości 100% KOZE), pozostają nam już tylko takie gesty Jak byśmy już nie do końca mogli sobie patrzeć w twarze, w oczy, tak jak ciężko patrzeć w twarz kogoś, kto odchodzi.
Drugi jest taki, że nawet przez chwilę, nie spróbowaliśmy pojąć problemu rozrostu cywilizacji, jako problemu par excellence natury. I tak problem gotującego się, palącego, zaduszającego CO2 świata próbujemy rozwiązać grzebiąc w wytworach naszej wyobraźni, zamiast stawiać maszyny ograniczające emisje i budować na gwałt rozwiązania adaptacyjne (rozsądne przywracanie przyrody, zaprzęgnięcie rozwiązań AI do gospodarowania światowymi zasobami, zmianami w rolnictwie etc.), fantazjujemy o millenarystycznej z gruntu przemianie człowieka-małpy w człowieka-anioła ascetę.
Nadal problem zagłady świata sprowadza się do problemu „socjalizm – kapitalizm”, choć w optyce katastrofy pojęcia te nic już nie znaczą. Nie znaczą zresztą od dobrych dwudziestu lat. Do tego dodaje się ornamenty emancypacyjne, które również nic nie znaczą, bo emancypacja dokonała się już tam, gdzie mogła. W warunkach świata katastrofy zacznie się zwijać i to jest już widoczne. Zamieszki na ulicach opowiadające się za niczym nie są emancypacją.
Trzeci jest bardziej konkretny. Energetyczna przemiana świata mogła się dokonać jedynie w oparciu o energetykę jądrową. Jej wyrugowanie z naszego życia, będące wynikiem sojuszu fantazmatów dobrego dzikusa, dobrej matki natury (i tym podobnych idei) i woli paliwowych gigantów uniemożliwiło technologiczną przemianę ludzkości, za którą mogła pójść wymarzona przez klimatycznych millenarystów przemiana społeczna, a przynajmniej mogła dostać taką szansę.
Nawet dziś w warunkach pożaru świata, zamykanie elektrowni jądrowych uchodzi za działanie dla klimatu i przyrody zbawienne. Co dzieje się zresztą przy dosłownym jęku Ziemi rytej i mielonej na potrzeby wydobycia surowców do kultu cargo 100% OZE.
Mitygacji już nie będzie. Adaptacji również. Spalimy, co mamy spalić, przetrwają najsilniejsi (ci cokolwiek ad hoc zaadaptowani). Następuje kapitulacja, której symbolem jest wiadomo co.
Czy wiedziałem, że tak będzie? Tak, wiedziałem. Osiem lat temu, kiedy zacząłem pisać w sieci o nadchodzących problemach, o sobie samym mówiłem tak: Uważam, że światu potrzeby jest kolejny renesans. Nic jednak nie wskazuje, aby miał on nastąpić. Dlatego ze względnym spokojem oczekuję apokalipsy. W jej obliczu większość naszych problemów staje się pozorna.
Nowy renesans nie nadszedł, zaprzeczyliśmy wszystkiemu czym był jego pierwowzór, i co z grubsza sprowadza się do trzech przywołanych wyżej punktów.
Ja wiedziałem, że tak będzie. Serio, wiedziałem. Jesteśmy dziś zapałką, w tym momencie, kiedy zaczyna się jarzyć, ale jeszcze nie płonąć. I to obrazuje ten wykres. Ziemia dziś – Ziemia zapałka znajduje się na jego końcu.

Źródło: High-fidelity record of Earth’s climate history puts current changes in context,
PS. Autor jest zwolennikiem odnawialnych źródeł energii łączonych z energetyką jądrową. Nie jest zwolennikiem swoistego kultu, jaki się wokół odnawialnych źródeł wytworzył. Są potrzebne i niezbędne, ale jako część innej maszyny energetycznej, niż ma to dziś miejsce.
Grafika, źródło: Pixabay.