W zasadzie wystarczy odpowiedź na jedno pytanie. Czy to możliwie, żeby jouissance (przepraszam za to barbarzyńskie tłumaczenie ale poniżej będę używał go zamienne z polską „niezdrową radością”) pragnienia przeżywania własnej niedoli pchało ludzi do wyobrażeniowego tworzenia krzywdzicieli, którym przypisze się krzywdy zadawane przez coś innego lub kogoś innego? Czy to możliwe, że za taki podmiot nawet krzywdę w jego wyobrażeniach przeżywają inni, a jeśli nie ma innych ją przeżywających wyobraźnia stworzy ich, aby niedola mogła być przeżywana?
Jeżeli na pytanie pierwsze odpowiadamy twierdząco, to w zasadzie dalsze czytanie owego psychoanalitycznego komentarza jest zbędne, ale jeśli ktoś z czytelników się waha to może pokusić się o przeczytanie kilku kolejnych zdań, to nie będzie długi wpis. Poniżej komentarz przestaje mieć charakter stricte psychoanalityczny, choć pozostają pewne elementy psychoanalizy.
Lewica jest dziś w znacznej części świata czymś niemożliwym formalnie i materialnie. Czy tego chcemy, czy nie, liberalizm zwany z jakichś przyczyn, których w tym krótkim wpisie poruszyć nie zdołamy, neoliberalizmem, zlikwidował istotną część biedy i bezrobocia. Zrobił to na kredyt, zrobił to wykorzystując częściowo ludzi (a przede wszystkim niszcząc ziemski habitat), ale nie da się w ogóle zrobić niczego, bez nakłonienia innych do zrobienia czegoś, co często rodzi większe lub mniejsze poczucie krzywdy.
Ludzie, wbrew temu, co lewica sądzi, mają mieszany stosunek do nierówności. W pełni uznają nierówności wobec prawdziwych posiadaczy kapitału obdarzając ich czcią niemalże boską. Żywią czasami niechęć do mniejszych posiadaczy mizernych kapitałów i przeżywają często ich domniemany dostatek.
Na takich nierównościach daleko się nie da zajechać, a prawica jest w tym lepsza, bo nie pragnie ona nierówności wyplenić, a jedynie umożliwić zemstę na tych, którzy mają więcej.
Homo sapiens w ogóle co do zasady nie są za bardzo zainteresowane rzeczywistymi nierównościami ekonomicznymi, natomiast bardzo je przeżywają w sferze symbolicznej i danie im możliwości przeżywania i zadawania zemsty „posiadaczom i innym tam mądralom, jak sędziowie, lekarze czy nauczyciele” wyczerpuje temat poparcia dla prawicy.
Prawicę tę lewicowe kręgi nazywają czasami faszystami, ale przeważnie jest to chybione, bo zarzut ów trafia przeważnie w infantylną alternatywną prawicę, miast w prawdziwych protofaszystowskich cwaniaków, których lewica darzy z kolei niezbyt skrywaną miłością za umożliwienie jej stworzenia głodnego ludu do nakarmienia. Lud ten owi protofaszyści karmią przy głębokiej i niezdrowej radosze czerpanej z wyobrażenia, że owo jadło odbierane jest ze stołu liberałom.
Ale i to za dużo, kiedy się wystawia kandydata, którego z owym imaginarium nie da się w ogóle zestawić, bo można go skojarzyć jedynie z ilomaś tam chodnikami w mieście średniej wielkości. Niegdyś kandydata owego kojarzono z ruchami LGBT, ale ten tak dalece się od nich oderwał, że nie sposób kojarzyć go już w ogóle z czymkolwiek.
Trzecia droga reprezentowana przez kandydata trzeciej drogi zawsze w Polsce znajduje pewne uznanie. Mit nowego początku powraca z uporczywością godną lepszej sprawy w różnych odsłonach. Sam wpadłem weń jeden raz. O jeden raz za dużo!
Kandydata chłopskiego zawsze spotyka ten sam los. Nie jest on wystarczająco ludowy, aby przebić prawdziwych ludowych konserwatywno-utopijnych protofaszystów, bez względu na to, co mówi i jak się ubiera. Po początkowym zachłyśnięciu (przeważnie wypowiada niedorzeczności mniejsze od kandydata lewicy) pada jak mucha, która musi zadowolić się kąskiem stałej liczby krewnych i znajomych królika w wyborach parlamentarnych (ale i tych kiedyś zabraknie).
Kandydat alt-prawicy nieco mylnie nazywany faszystą (są tam oczywiście elementy faszystowskie) wydaje się być (głównie lewicy się wydaje) stworzony przez pieniądze złych ludzi i przez złą edukację. Nie jest to jednak prawdą.
Kiedy w weekend sadziłem dynie na kompoście, uświadomiłem sobie, że alt-prawica jest tym właśnie. Dynią wyrosłą na kompoście lewicowych fantazji o człowieku. I tak jak dynia nie potrzebuje specjalnych środków, żeby wzrastać na kompoście, tak alt-prawica w zasadzie bez nakładów rośnie sobie spokojnie w siłę na lewicowych fantazjach. To Wy ją żeście stworzyli, Towarzyszki i Towarzysze, a stworzyliście ją, bo nic nie daje radości większej jak przeżywanie. No, wiecie czego. Kiedyś wierzyliście w psychoanalizę, to może jeszcze pamiętacie i sobie dojdziecie, co przeżywacie. Stworzyliście bowiem pakiet wyobrażeń i wartości tak rozedrgany, tak sprzeczny z poczuciem zdrowego rozsądku, na jakim opiera się rozum ludu, że lud nie tylko że Was odrzucił, ale wyhodował świat przeciwwyobrażeń i przeciwwartości. Przeciwnych Waszym. I one rosną. I przerosną Wasze, bo cały czas krzyczycie, że Wasza krzywdą wielką jest, a im bardziej krzyczycie, tym bardziej lud w nią nie wierzy.
Przepraszam w tym miejscu dynie. Dynie są piękne i mądre i można z nich robić wiele wspaniałych rzeczy, na czele z zupą dyniową, marynowaną dynią, mączką dyniową i last but not least Jack-o’-lantern.
Nieliczącą się egzotykę wyborczą pomijam, bo zaraz ruszam do pracy. Przejdźmy do meritum. Na polu walki pozostaje dwóch graczy kluczowych acz zastępczych. Są jak postacie z Mortal Kombat. Toczą walkę za nas, ale mają potem jakiś wpływ na rzeczywistość, o czym – zdaje się – zapominamy.
Obydwaj kandydaci się w pewnym sensie nieautentyczni, są zlepkiem wyobrażeń dwóch utopii. Swojsko-liberalno-tefałenowskiej utopii tego, że Polska może być w miarę normalna, mieć prawo, demokrację i konstytucję i tym podobne głupstwa i utopii konserwatywnej opartej na „żyjących prawem wilka” duchach z przeszłości, kiełbasie wyborczej będącej środkiem fantazmatycznego przeżywania rozkoszy „za lewicę przez lud,” do którego to przeżywania przygrywa radosne kato-polo, i za które to wykonania i kato, i polo zgarniają srogą kasę.
Ani to ładne, ani mądre, ale nie niesie ze sobą zła neoliberalizmu tefałenowsko-balcerowiczowskiego i dlatego, Bracia i Siostry, trzeba to wesprzeć. Trzeba to wesprzeć, bo ja się tego nie wesprze, to nie będzie można przeżywać cierpień zwielokrotnionych. Tych ekonomicznych zadanych przez neoliberałów i tych symbolicznych zadawanych przez kato-polo utopię, które są naturalnie wynikiem nie tego, że ją popieramy, ale są winą Tuska. Gdyż wszystko jest winą Tuska!
Upiec dwie krzywdy przy jednym ogniu, to nasze zadanie, Bracia i Siostry. A zatem Wy pieczcie, a ja idę zbierać pomrowy z moich świeżo posadzonych dyń.
Niech radość cierpienia będzie z Wami!
Zdjęć dyń dostarczyli moi przyjaciele, szlachetne ogrodniczki i zacni ogrodnicy, których imion nie wymieniam, aby nie ponosili odpowiedzialności na ten straszliwy wpis!