Patrząc na uciekający czas

Pierwszym i być może jedynym problemem mitygacji i adaptacji do zmian klimatu jest przekonanie, że ich koniecznym warunkiem jest przeprowadzenie rozległych zmian społecznych, które doprowadzą do drastycznego spadku konsumpcji, a co za tym idzie spadku emisyjności cywilizacji. Tymczasem problem na charakter inżynieryjno-przyrodniczy. To bardziej problem natury, niż kultury. Na razie zostawmy z boku płynność tych pojęć.

Już kiedy patrzę na napisane przeze mnie słowa o zmuszeniu ośmiu miliardów ludzi do zatrzymania ekspansywności ich gatunku, wiem, że to niemożliwe. Możliwe są (być może) pewne prawne korekty, które mogłyby (jak się wydaje) zadziałać tylko wtedy, gdybyśmy wdrożyli je wszyscy. Być może na przykład gdyby wszyscy wdrożyli sensowne skonstruowany podatek węglowy (carbon tax), konsumpcja by spadła. Czy spadłaby w stopniu przekładającym się na klimat? – nie sądzę. Po prostu rzeczy byłyby droższe. Mniej zamożni kupowaliby mniej, bogaci kupowaliby to, co kupują i konsumują.

Metoda rozwiązywania problemów przez Homo sapiens jest tymczasem inna. To metoda intelektualno-inżynieryjna. Czasami nazywamy ją kulturą, ale jest to tylko dość frenetycznie pobudzona natura. Wiemy o tym, bo wiemy, że nasi przodkowie sięgają po kamienie i kości, żeby lepiej przekształcać otaczającą ich rzeczywistość. Nasza tragedia zaczyna się właśnie wtedy – kiedy sięgamy po pierwszy kamień. A sięgamy, bo tak się to układa. Być może dzieje się to z boskiego rozkazu, być może wskutek przypadkowego (acz poddanego pewnym regułom) łączenia się atomów. Odpowiedź na te pytania jest już nieszczególnie istotna. Ważne jest rozpoznanie natury problemu. Prawdopodobnie leży w naturze.

Po tysiącach lat istnienia, które nie są nawet mgnieniem oka w historii wszechświata, dzieje się to, co musi się dziać. Frenetyczna natura zwana kulturą potrzebuje energii do dalszego przetwarzania świata. Bierze ją z łatwo dostępnych źródeł, nieświadoma, że to sprowadzi na nią zagładę. Bierze, bo w całym procesie nie ma żadnej celowości. Jest on zapewne doskonale „zimny” etycznie i teleologicznie, a przynajmniej tak można zakładać. To, że część przedstawicieli gatunku Homo sapiens zdaje sobie z tego sprawę, zdaje sobie sprawę z natury rzeczy, nadal niewiele wnosi, bo to, że zdają sobie z tego sprawę, jest elementem natury rzeczy. Reguły gry pozostają niezmienne.

Ale… można by próbować wykorzystać tę przewagę. Wiedząc, jakie są reguły gry, można wreszcie zacząć grać w grę.

Tymczasem… robimy coś innego – uznajemy, że problem globalnej katastrofy ekologicznej i przyrodniczej, jest problemem kultury jako czymś niebędącym frenetyczną naturą. Odwołując się (przyznaję, że dość swobodnie) do psychoanalizy lacanowskiej, uznajemy, że jest problemem nie Realnego, a Symbolicznego. Oczywiście Realne ma to w nosie. Dlatego po wielu szczytach klimatycznych emisje rosną i dlatego stoimy na krawędzi gatunkowej zagłady.

Protesty klimatyczne domagają się czegoś, co się nie ziści. Domagają się tego, żeby powstrzymać frenetyczną naturę. Czasowo się to oczywiście udaje (pokazuje to historia), ale wystarczy iskra na prochy, żeby kulturalni ludzie pijący kawę i piwo w barach uruchamiali komory gazowe. Nietrwałe energetycznie stany pokoju i porządku przeważnie doznają rozładowania.

Energia, której wymagałoby powstrzymanie frenetyczności natury Homo sapiens, musiałaby zapewne pochodzić z zewnątrz, bo tutaj napotykamy fundamentalną sprzeczność. Totalitarny system trzymania w ryzach taplających się w konsumpcji przedstawicieli gatunku, żeby się w niej nie taplali, zużywałby więcej energii, niż samo taplanie i upadlanie się konsumpcją. Ta ostatnia rodzi się z lęku wewnętrznie wygenerowanego przez naturę, choć ludziom wydaje się, że ów system promocji konsumpcji generują inni – źli ludzie. Etyka jest bardzo nieudolnym sposobem radzenia sobie z sytuacją i działa tylko w układach zdolnych do tego, co nazywamy rozwojem.

Co można by robić w tej dramatycznej sytuacji? Po pierwsze porzucić rojenia o społecznej przemianie, bo przesłaniają problem. Zobaczyć, co można zrobić. Co pomieści się w ramach frenetyczności natury. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że niewiele.

Jeśli „elity” Homo sapiens, mające dziś w ręku władzę, a przede wszystkim te, które mają paliwa kopalne, nie podejmą decyzji o zastąpieniu ich energią jądrową (w istocie to jedyne prócz wody realne źródło względnie czystej energii, jakie dziś mamy), spalimy absolutnie wszystko. Ropa i gaz zostaną wyciśnięte nawet z kamienia. Wymagałoby to światowego porozumienia tychże elit i to nad nim powinien pracować ruch klimatyczny, koncentrujący się dzisiaj na powstrzymywaniu frenetyczności natury. Porozumienie takie pozwoliłoby (być może) utrzymać pozory rozwoju i dałoby nadal zarabiać tymże elitom, które dziś nie godzą się na urwanie swoich zysków. Tak to działa!

Być może na gruncie innej produkcji energii, inaczej zaczęłaby się kształtować owa frenetyczność natury zwana kulturą. BYĆ MOŻE!

Można by jeszcze spróbować swoistego moratorium na pozostawienie przyrody w spokoju i forsowny, aktywny rewilding. Nie sprzątamy i nie przycinamy niczego, zostawiamy tylko ciągi komunikacyjne, reszta zostaje oddana przyrodzie. Resztę obsadzamy i próbujemy stworzyć warunki do szybkiej sukcesji. Nie będzie tak doskonała, jak ta pierwotna naturalna, ale jakaś powinna być. Można spróbować zmniejszyć holokaust zwierząt zwany produkcją mięsa, ale to również wymaga międzynarodowych porozumień i potężnej akcji edukacyjnej. „Elity” żyjące z produkcji mięsa, muszą dostać coś w zamian. Podobnie producenci żywności. Jeśli rozpadnie się system produkcji żywności, katastrofa będzie niezwykle szybka.

Pod ręką trzeba mieć rozwiązania geoinżynieryjne, ponieważ świat stoi już w ogniu. POwiny obejmować zastosowanie rozwiązań GMO do stworzenia roślin, które aktywniej będą pobierać CO2 z atmosfery. Coś trzeba zrobić z umierającym oceanem. Kiedy umrze, prawdopodobnie umrzemy również my. Niewykonalne? Ze wszech miar, ale nie tak pozbawiające nadziei jak wiara w przemianę ludzi w coś, czym nie są.

Przez tysiące lat Homo sapiens definiują swój stosunek do mniej frenetycznej natury, niż ta, która ukształtowała się w ich mózgach, w ten sposób. Poprzez intelektualno-inżynieryjne szukanie rozwiązań. Nie ma żadnych podstaw, żeby tym razem pokładać nadzieję w czymś innym.

ŻADNYCH!

Warto próbować czegoś innego, ale tylko obok zwykłego sposobu rozwiązywania problemów. Jeśli zrobimy to ZAMIAST, to ZAMIAST pożre nam to, co umiemy najlepiej. Odpowiadać intelektem i inżynierią na wyzwania.

Czas płynie. Na zdjęciu listopadowa mucha. Jest nieco oszołomiona, ale ogólnie ma się nieźle.

PS Tekst jest szkicem. Wiem, że sposób, w jakim używam zawartych w nim pojęć, jest zbyt swobodny. Oświadczam, iż wiem, że może to zostać wykorzystane przeciwko mnie, ale chcę dobrze. Naprawdę, chcę dobrze.

Ten krótki tekst chciałem zadedykować mojemu przyjacielowi, Adamowi Błażowskiemu. Jak pokazał dziś Facebook, znamy się w wirtualu trzy lata.

Od jakichś dwóch lat, wraz z grupą wspaniałych ludzi z FOTA4Climate, próbujemy szukać dziury w całym, dziury w naszych przekonaniach odnośnie tego, prawdopodobnie ostatniego już problemu ludzkości, spierając się przy tym niemiłosiernie. Próbujemy szukać dziury w matrycy bytu i bycia.

Ale inaczej, inaczej się nie da. Inaczej można jedynie utonąć w oceanie mrzonek, zanim utoniemy w tym prawdziwym, zanim spłoniemy w pożarze australijskiego buszu.

100 lat, Adamie albo chociaż ze 20!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s