Zdrowy rozsądek kontra świat, czyli jak poszedłem na nowego Tarantino

Ponieważ moje filozoficzne moce przerobowe nie są tak mocne jak moce Agaty Bielik-Robson czy Tomasza Markiewki, wpis niniejszy czynię z pozycji dyletanckich, ale głos zabrać muszę, gdyż polemika wymienionych tytanów, wyjaśnia w pełni rozgrywające się na naszych oczach od wielu lat próby korekty lewicowych i progresywnych idei, jakiej, w głębokiej trosce o zawłaszczanie świata przez prawdziwy regres, próbują dokonywać ludzie pokroju Agaty Bielik-Robson czy Slavoja Žižka, na którego się ta pierwsza powołuje, co nie jest w całej sprawie bez znaczenia.

Nie ma swoją drogą za bardzo na kogo się powoływać, bo zdroworozsądkowców, którzy mają jeszcze odwagę mówić, po centrowo-lewicowej stronie jest niewielu i muszą zakładać różne maski, żeby od razu nie trafić do szuflady z faszystami, w czym Slavoj Žižek doszedł do perfekcji.

Mówiąc najkrócej jak się da, idea progresywnej lewicy jest, co mówię w poczuciu głębokiego dramatu, gdyż po raz kolejny będę popierał te ideę w wyborach, głęboko i fundamentalnie wewnętrznie sprzecznym histerycznym fantazmatem, który odrzuca ludzi od głosowania na progresywną lewicę. Jest to tak proste i oczywiste, że w zasadzie nie powinno się nawet o tym mówić. Obydwa teksty Markiewki są tak precyzyjnym zapisem owego fantazmatu, że jedyne co godzi się zrobić w tej sytuacji, to przekleić linki do nich, przeplecione linkami do tekstów ABR, żeby się czytelnik mógł z ową wymianą ciosów zapoznać.

Bronię normalsów. Normą jest świat, w którym oprócz samej polityki można żyć książkami albo ogródkiem. Mamy się tego wstydzić?

Centryzm to nie zdrowy rozsądek, tylko obrona konserwatywnego status quo

Nie, ludzie nie muszą wybierać między walczącą prawicą, a walczącą lewicą

Prześladowani centryści? Odpowiedź Agacie Bielik-Robson

Na czym polega owa wewnętrzna sprzeczność progresywnej, jak mawiają niektórzy postmodernistycznej, lewicy? Piszę, jak mi – prostemu człowiekowi – się wydaje. Piszę w skrócie, gdyż sprzeczności owych nie spisałby na wołowej skórze, a spieszno mi do kościoła. Ano na tym, że ustanawia się w niej sprzeczności tak dramatyczne i oczywiste, że najtwardsze dialektyki nie są w stanie ich usnąć. To, co leży, kwiczy i wiję się w spazmach, to wizja człowieka, który raz jest plastycznym aniołem do urabiania przez nigdy nie wystarczająco doskonałą edukację, raz przemocową bestią, której nic już nie pomoże (nawet dziś zdaje się Tarantino jest na stronie „Krypy” traktowany jaki „przemocowiec”). I nigdy nie wiadomo, co z tym człowiekiem robić. Jak go urabiać, jak przerabiać, żeby osiągnął stan swej platońskiej progresywnej idei zawieszonej w progresywnym platońskim niebie.

Sęk w tym, że człowiek nie jest ani tak dobry, jak go widzą Markiewkowie tego świata, ani tak zły, jak go widzą Markiewkowie tego świata. Człowiek ten jest jaki jest. Nie kształtują go seminaria na wydziałach humanistycznych całego świata, ale biologia i ewolucja. Każdy, kto jak ABR, Žižek czy last but not least piszący te słowa dyletant z prowincji, śmie podnieść ową tragiczną na wskroś empiryczną okoliczność, siłą rzeczy musi budzić furię postępu. I budzi. Zawsze budzi. Najsłabsze nawet impulsy i interakcje, gdzie się w ogóle zgłasza jakieś tezy i postulaty, żeby spojrzeć na ludzi, jakimi oni są (a na Boga nie są ani bestiami, ani aniołami), kończy się zrzuceniem podnoszącego owe tezy, przejawiającego owe impulsy do faszystowskich kręgów piekła. Są tam już nie tylko Jordan Peterson, Steven Pinker, ale postacie tak poczciwe jak Slavoj Žižek, Agata Bielik-Robson, czy nawet Jan Hartmann.

Że nie każde roszczenie do innego człowieka, to zaraz przemoc, że może bieda nie taka straszna, jak by się chciało wyciągającym z biedy widzieć, że może człowiek czasami w biedę popada wskutek własnych niedoskonałości (a nie klasistowksich pozycji ABR), że może ludzie nie nienawidzą odmienności aż tak bardzo, jak by się chciało, żeby nienawidzili. Że może to trzeba jakoś łagodzić (co zdaje się zgłasza ABR), a nie cisnąć po całości owymi waginalnymi artefaktami postępu, bo na litość boską się przegra. I się przegrywa. A winna temu ABR nie dość konsekwentna w progresywnej walce, która to walka nie bierze jeńców i w której każdy akt regresu (a może nim być absolutnie wszystko włącznie z cichym chodem po ulicy, przerysowanymi filmami Tarantino czy czym tam chcecie), budzi sprzeciw tak głęboki, że od razu się trzeba tarzać w pyle drogi i krzyczeć – my tu cierpimy, róbcie coś ludzie przechadzający się gościńcem. Ratujcie nas i ratujcie siebie. Nie wiecie bowiem, co czynicie idąc do kościołów.

Ale lud, lud sam sobie wybiera męczenników i bohaterów. Histerycy są z tego grona wykluczeni ex definiotione. Z regresem nie powinno się zmagać histerią, tylko rozumem, co zdaje się postuluje ABR, za co Ją zawsze ceniłem i cenić będę. Póki sił starczy i póki ABR nie przejdzie na ową zbyt dla mnie jasną stronę mocy. Tak jasną, że może oślepić i oślepia!

OK, żartowałem z tym kościołem. Idę na nowego Tarantino. Miłej niedzieli!

To zdaje się jedna z ostatnich. Bo świat, Mili Progresywiści i Regresywiści właśnie się spala na wiór. I nawet zdrowy rozsądek nic tu już nie pomoże, choć były czasy, kiedy jeszcze miał taką szansę.

 

Grafika – źródło: Pixabay.

2 myśli na temat “Zdrowy rozsądek kontra świat, czyli jak poszedłem na nowego Tarantino

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s