Na Święto Niepodległości, czy jak to się tam nazywa

W przeżywaniu tak zwanego Święta Niepodległości (cóż za absurd, żeby przeżywać coś takiego na kawałku skały z umierającą delikatną biosferą) najbardziej mnie bawi, że tak usilnie chcą je przeżyć ci, którzy z tym tożsamościowym sposobem myślenia od lat nie mają już wiele wspólnego. Gniewają się oni, że władze państwowe, z którymi również nie mają przeważnie wiele wspólnego, chcą to święto przezywać z tymi, którzy do owej tożsamości, całkowicie zresztą bezrefleksyjnie, się przyznają.

Gniewają się, ale chcieliby z kimś iść, a tu nie ma z kim, bo nie ma wiele wspólnego między ludźmi ani w tym państwie, ani w żadnym innym. Obłędny kapitalizm i równie obłędna konsumpcja zaburzyły znaczenie wszystkiego, przejęły kontrolę nad wszystkim. Nawet ci, pożal się boże, faszystowscy chłopcy i dziewczęta, nie idą w tym marszu za Bogiem, honorem i ojczyzną, ale idą, bo otumanieni konsumpcją niczego innego nie potrafią już robić. Poszliby gdziekolwiek i po cokolwiek, żeby tylko gdzieś iść i nie musieć już konsumować.

Na litość boską, idźcie sobie w tym marszu, bierzecie udział w igrzyskach niepodległości i tym podobnych koszałkach, przepędzajcie te dzieci ze szkół i przedszkoli na zdewastowane kostką brukową centra miast, tylko już beze mnie, bo mam tej schizofrenii po dziurki w uszach. Idźcie, skoro nie macie większych zmartwień.

Ja, niestety mam. Jak coraz większa (choć ciągle zbyt mała) liczba ludzi na świecie, zdaję sobie sprawę, że nasza sytuacja „klimatyczno-biologiczno-egzystencjalna” jest dramatyczna i że tylko zbiorowy wysiłek niemal ośmiu miliardów ludzi, naukowców, polityków, przywódców duchowych, gwiazd, artystów i zwykłych zjadaczy chleba, mógłby przynajmniej zwiększyć prawdopodobieństwo przetrwania, albo zmniejszyć prawdopodobieństwo całkowitej klęski, co wydaje się bardziej adekwatną narracją.

Nic podobnego się nie dzieje. Wasi liderzy, politycy, kapłani kłamią  w żywe oczy, że istnieje jakaś przyszłość, rzucając Wam obietnice jeszcze większej konsumpcji, mrzonki o wielkości, pokazując jakichś innych, których zwalczanie ma gwarantować wieczną szczęśliwość i ostateczne zbawienie, oferując socjale, emancypacje i równości (to się różni w zależności od tego, kto oferuje), podczas gdy wszystko, na czym te rzeczy się opierały przez kilka tysięcy lat, umiera masowo na Waszych oczach. Umierają owady, stworzenia morskie, duże afrykańskie ssaki mordowane przez bogatych psychopatów z Zachodu i równie bogatych psychopatów ze Wschodu, którzy ich części rozsmarowują po swoich prawie już nieśmiertelnych ciałach.

Dobrym symbolem owego systemowego kłamstwa są owe coraz bardziej pozbawione znaczenia dni niepodległości. Dni, które powstały na bazie tego, że jedne hordy agresywnych, inteligentnych małp na jakiś czas podporządkowywały sobie inne hordy. I tak w kółko. Wszystko to na (jak mówi mój przyjaciel) omszałym kamieniu w Kosmosie, którego mech gwarantujący nasze życie tak konsekwentnie i wykładniczo zabijamy.

Kiedy kilka dni temu zamieściłem na swoim wallu na Facebooku post z fanpejdża Roberta Biedronia, gdzie nasz progresywny polityk umieścił skądinąd sympatyczny rysunek dziecka, na którym to rysunku maszerowały zgodnie dzieci białe, czarne i niepełnosprawne, i jedna dziewczyna w tęczowej sukience i biskup maszerował, i napisał, że to „nadzieja w narodzie” (pewnie że taka miłość i wielokulturowość i w ogóle), to ja napisałem że jak na progresywnego polityka to trochę mało, bo może trzeba by się jednak odnieść do tej klimatycznej zagłady, sprawdzić, czy jesteśmy na to przygotowani, a może nawet coś zaradzić, żeby to nie było takie straszne, to jedni mnie chwalili, że dobrze powiedziałem, a inni ganili, że się niepotrzebnie czepiam.

A ja tak sobie myślałem o tych dzieciach z obrazka, czy kogokolwiek w ogóle obchodzi ich los. Czy Robert Biedroń zdaje sobie sprawę, że dzieci na obrazkach malują miłość, ale jak przychodzi co do czego, to w ogóle nie ma już tej miłości, a szczególnie jej nie ma, kiedy na przykład nie ma co jeść i pić. A że nie będzie czego jeść i pić, to już wskazują prawie wszyscy, którzy jeszcze myślą na tm kawałku skały.

Czy premier, prezydent, faszyści i antyfaszyści maszerujący w tych marszach i kontrmarszach myślą w ogóle o tych dzieciach (i nawet o tym biskupie, który też musi przecież coś jeść), czy myślą raczej tylko o tym maszerowaniu i innych ważnych rzeczach, czyli o tych wszystkich społecznych konstruktach, o które tu się toczy taka walka, które to konstrukty przestają być istotne już po kilkunastu godzinach od chwili kiedy kończy się jedzenie, i jeszcze wcześniej, kiedy kończy się woda, nie mówiąc o energii elektrycznej, dzięki której mamy Internet i wiele innych fajnych rzeczy.

Osobiście się na żaden marsz nie wybieram, ale Wy idźcie, bo jak tych marszy nie będzie, to będzie znaczyło, że nie ma prądu, wody i jedzenia. Więc może, jak będziecie chodzić, to będą.

Zanim pójdziecie możecie przeczytać i obejrzeć poniższe materiały. Na filmie najciekawiej się robi, kiedy dr Roger Hallam porównuje sytuację klimatyczną do gry w Monopoly.

Bez zobowiązań oczywiście, bo niepodległość jest ważniejsza!

35 stopni w cieniu. Na razie jest super, nie? Ale niebawem wyginiemy

Jedna myśl na temat “Na Święto Niepodległości, czy jak to się tam nazywa

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s