Dane dostarczone nam przez naukowców, ale również całkowicie potoczne obserwacje przyrody i pogody wskazują, że jako ludzkość i cywilizacja jesteśmy na ostatniej prostej. Dyskusyjne w zasadzie jest już tylko to, czy prosta ta jest liczona w miesiącach, latach, czy dziesiątkach lat. Prócz masowego otępienia wobec faktu masowej śmierci życia na Ziemi (włącznie z naszym życiem), otrzymujemy sami od siebie w prezencie dyskusyjny imperatyw „radowania się chwilą”.
Nakazu owego nie przełamują ponad dwudziestostopniowe upały w listopadzie (w Polsce, bo w letniej o tej porze roku Australii mamy już nowy rekord – 44°C), wichury, powodzie i ofiary już nie w Jemenie, Pakistanie, Sudanie, Libii czy Syrii, ale w sąsiednich Włoszech.
Pod moim postem na Fejsbuku, w którym pisałem tak:
Mili Państwo, słyszałem i widziałem wczoraj wiele zachwytów tym „Świętem Zmarłych” w temperaturze przekraczającej dobrze 15 stopni Celsjusza. Mamy już noc i nadal jest 14C. Przypomnę, że mamy listopad. Wspominam o tym dlatego, że pośród kilku ostatnich już zagadnień (ostatecznie filozoficznych) do rozstrzygnięcia, pozostaje również to, czy jako bądź co bądź inteligentny gatunek jesteśmy w stanie łączyć jakiekolwiek fakty. Czy naprawdę nie dostrzegacie Państwo przerażającej grozy tych wysokich temperatur? Czy odpowiada Państwu stan swoistej schizofrenii, w której za urągającymi wiedzy i intelektowi pogodynkami, cieszymy się słońcem i wysoką temperaturą, które w ciągu najbliższych kilku lat mogą się okazać zabójcze dla życia na naszej planecie? Pytam o to zupełnie serio, bo być może faktycznie nie obchodzi Was los Wasz i Waszych (naszych dzieci). Pytam, zazdroszcząc dobrego samopoczucia. Czy wreszcie nie żal Wam chłodu i zimy, które tak pięknie porządkowały nasze istnienie w czasie? Które nie tylko dawały życie, ale pozwalały odpocząć od pustki letniego konsumowania?
pojawiło się mnóstwo komentarzy, w których dochodziło do osobliwego pomieszania pojęć, kategorii i braku elementarnej wiedzy i umiejętności wiązania faktów. Oto kilka cytatów
Globalne ocieplenie to fakt, ale zaraz żeby to była zagłada gatunku?! (Nie znoszę zimy 🙂 )
Nie mamy żadnego wpływu na to co się dzieje (pogoda) a więc dlaczego mamy się nakręcać i zamiast cieszyć się teraźniejszością żyć w strachu co będzie za X lat.. ?
Ja czuję i niepokój i przyjemność z ciepełka. 🙂 Zimy nie lubię. A zwykły Kowalski nie zrozumie co zwiastuje taka pogoda. Nawet gdy mu się powie że to katastrofa to zlekceważy.
Jak relacjonował jeden z moich kolegów: Ksiądz na mszy, na cmentarzu dziękował Bożej Opatrzności (!) za tę piękną pogodę, która pozwoliła tak licznie się nam spotkać…
Radość z „ciepełka”, listopadowych kwiatów i owoców rozlewa się nawet na środowiska, które można by posądzać o głębszą świadomość przyrodniczą i ekologiczną. Na jednej z grup przyrodniczych, pod zdjęciem soczystej listopadowej poziomki, najczęstszym komentarzem jest słowo „mniam!”, używane not bene przez otępiałych mięsożerców całego świata, jako bitewne zawołanie wymierzone w jakiekolwiek formy ograniczania spożycia mięsa. Mniam! Tak, właśnie, mniam!
Imperatyw, cieszenia się dniem (skądinąd słuszny i głęboki), po jego całkowitym strywializowaniu przez kulturę masową, był przez ostatnie sto lat psychopatyczną podstawą ludzkiego stosunku do świata i samych siebie określanego mianem kapitalizmu. Kapitalizmu, który bez względu na jego naturę, okazał się tyleż bezpośrednia, co całkowicie trywialną przyczyną masowej zagłady życia na Ziemi, o czym warto wspomnieć. Radość i szczęście nie są wartościami samoistnymi. Tak mi się przynajmniej wydaje, mimo mojego osobistego stałego ukierunkowania nihilistycznego.
Kto ma oczy i uszy, widzi i słyszy, że nie było żadnej złotej polskiej jesieni. Że kombinacje barw i barwy same były inne. Że drzewa i liście na nich, nie zmieniały szaty z letniej na jesienną, tylko po prostu usychały. Znaczna część z nich, całkowicie już zagubiona, pozostaje zielona do dzisiaj. Stąd internetowy wysyp przerażających, rzekomo jesiennych, zdjęć, w których przesycone barwy jesieni mieszają się z soczystą zielenią.Te barwy oznaczają już nie jesienno-zimowy sen, ale śmierć ostateczną, nieodwołalną i bez zmartwychwstania.
Ale jeszcze bardziej przerażająca jest cisza. Cisza świata pozbawionego zabitych przez suszę małych ssaków, i ptaków. Kikuty drzew okaleczanych przez Polaków od lat, nieruchome w przedziwnym listopadowym cieple, wyglądające niczym pas ziemi niczyjej frontów pierwszej wojny. Tak wygląda świat schyłkowego antropocenu – okaleczony, pozbawiony orzeźwiającego chłodu, niewydający prócz szelestu zasuszonych liści, żadnych dźwięków. Umierający. Już martwy.
Kiedy umiera ktoś z naszych bliskich, przeżywamy cały pakiet uczuć, od smutku, do złości, gniewu, lęku i żalu. Co więcej, osoby w ogóle nie przeżywające umierania i śmierci bliskich są postrzegane jako źli, niewrażliwi ludzie. Sprawa jest oczywiście dyskusyjna, a analogia niepełna, a jednak nie wiem, dlaczego i z czego mam się radować pośród umierającego świata, który wraz ze śmiercią milionów gatunków fauny i flory, zabierze ze sobą nas i naszych bliskich. I że raczej nie będzie to umieranie w domu, czy choćby szpitalu pośród bliskich czy personelu medycznego. Z czego?
Mam świadomość, że owo radowanie się dniem w schyłkowym antropocenie u każdego będzie czymś innym. Czym innym u Guya McPhersona z jego „miłością na krawędzi zagłady”, czymś innym u wielu moich przyjaciół walczących każdego dnia o ratowanie naszego ginącego świata, na lądzie, morzu i w powietrzu, obserwujących jego umieranie na własne oczy, a przecież ciągle szczęśliwych. Czym innym u miliardów konsumentów z całego świata, czy tych, którzy zawsze i wszędzie myślą „pozytywnie”. Czym innym u tych, którzy zdają sobie sprawę z tego, co nadchodzi i konsekwentnie to wypierają – przecież ja mam dzieci! Nie chcę ich ganić i ranić. Jest jak jest.
Mimo to, mówiąc o poszukiwaniu nadziei w tych czasach mroku, głośno myśląc, myślałem też, że być może jedną z niewielu rzeczy, które nam zostały, jest wspólny smutek z powodu tego, co się dzieje z naszym światem. Czy można w nim znaleźć chwile szczęścia? Zapewne tak.
Fantastyczny tekst.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Przecież nawet nie jesteśmy najbardziej inteligentnym gatunkiem na Ziemi (choćby delfiny, a myślę że jest takich więcej, tylko nie potrafimy tego zbadać – patrz punkt pierwszy). Odnieśliśmy po prostu największy sukces reprodukcyjny. Większość z nas nigdy nie miała wpływu na globalne ocieplenie. Pozostaje zrobić to, co można (nie mam dzieci, mam ogród, plus drobiazgi: segreguję śmieci itp) i cieszyć się życiem, które samo w sobie jest tworem niedoskonałym (śmierci się nie boję, tylko wiedzę i świadomość chciałabym zachować, a najlepiej także zdolność do odczuwania emocji, zwłaszcza ciekawości).
PolubieniePolubienie
Jest jeszcze jeden powód do radości: w tym pokoleniu, dla wielu ludzi „koniec świata” to po prostu cieplejsze wieczory. Dopiero ich dzieci czy wnuki odczują to bardziej dramatycznie. Mamy więc lepiej niż dinozaury 😉 a życie może jeszcze kilka razy się odtworzy, zanim Słońce zamieni się w czarną dziurę. Może inteligetne życie też jeszcze powstanie (a może już było przed nami?)
PolubieniePolubienie
No nie. Nie ich wnuki. Jeśli nie odwrócimy trendu, co zresztą jest praktycznie niemożliwe, będziemy ostatnim pokoleniem.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
W następnym wcieleniu będę niesporczakiem 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba