Samorząd artefaktów, przestrzeń konsumpcji

Gdybyśmy chcieli tchnąć prawdziwego ducha w zbliżające się wybory samorządowe, powinniśmy zburzyć wybudowane budowle, zerwać chodniki i place, ustawić drzewa, które można by wyciąć i… zrobić to wszystko od nowa. Tylko to może zaspokoić kompulsywną pseudoaktywność Homo sapiens.

Przez chwilę wydawało się, że samorządność sprowadza się do czegoś innego, ale to, zdaje się, nieprawda. Dlatego kampania idzie z takim trudem. W Sochaczewie proponuje się wyborcom tężnię (taką jak w Ciechocinku), we Wrocławiu sadzenie koło przedszkoli i szkół „niealergicznych” drzew i oczywiście wycinanie alergicznych. Wszystko, żeby dzieci dobrze się chowały. Dzieci to przyszłość świata i samorządu też. Niezwykle silne jest lobby przedszkolno-żłobkowe. Bez dzieci nie będziemy się rozwijać, pojawiają się orędownicy całodobowych ginekologów (to akurat niezły pomysł) in vitro z kasy miejskiej, ale nadrzędnym problemem samorządności pozostają drogi, parkingi i transport. Bez transportu życie nie istnieje. Tutaj debata toczy się pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami bus-pasów i ścieżek rowerowych. Podziały te przenikają się jakoś, ale dość powiedzieć, że obiecanie budowy nowego parkingu niemalże gwarantuje zwycięstwo.

Tymczasem nasze wsie i miasteczka zostały tak udoskonalone, że czy to mieszkaniec czy turysta wpada w nie jak bobslej w lodową rynnę. Chodniki, krawężniki, donice, klomby, fontanny, podświetlenia, ścieżki rowerowe, ronda, barierki, ławeczki śpiewające, grające, na wielu pomniki sławnych Polaków do których się można przytulać. Do tego nieprzebrane ilości obiektów sportowych, baseny z których 99,9% nosi dumną nazwę „Orki”, orliki, boiska do kosza, bieżnie. Sportowe wioseczki i miasteczka. Place zabaw weszły w miejsce drzew i krzaków. Mosty i drogi. Drogi, wszędzie drogi. Drogi w zasadzie już zaczęto zrywać i budować od nowa. Od ładnych kilku lat można zaobserwować ten proces. Na zakończenie parki. Parki rewitalizowane w których wycięto drzewa, a w ich miejsce ułożono nieprzebrane ilości kostki brukowej, płyt i betonu. Ustawiono stoliki szachowe, ping-pongowe i zwykłe, przy których nawet piwa się nie napijesz, bo wszystko jest monitorowane. O monitoringu nie można zapomnieć. Miasto niemonitorowane to miasto nieistniejące.

Decydowanie o wspólnych sprawach lokalnych społeczności sprowadzono do zakupu artefaktów i tworzenia przestrzeni, których celem nadrzędnym jest zapewnianie nieustannej konsumpcji, przestrzeni w której jedzenia lodów nie odróżnia się od wydarzeń kulturalnych, wszystko jest tak samo taśmowo i regularnie podawanym produktem.

Całe to decorum żadnego szczęścia oczywiście nie przynosi. Ewolucja ukształtowała nas jako istoty, które jednak muszą się z czymś tam zmagać, a nie ślizgać po chodnikach i ławeczkach. Lokalna rzeczywistość przed przemianą w opcji kultu cargo więcej miała w sobie życia niż ten świat z klocków LEGO. Ale nawet w LEGO CITY przewidziane są drzewa. Tutaj już nie, podobnie jak ptaki, które jak donosi OKO.PRESS (200 kawek konało w męczarniach. Polacy trują ptaki) zaczęliśmy truć na potęgę, jednym z podstawowych atrybutów samorządzenia się jest, przepraszam za słowo, samogwałt czystości. Jedynymi bytami uprawnionymi do brudzenia są samochody. Wszystko inne, dzieci, ptaki, psy, palacze i pijacy podlegają daleko idącym ograniczeniom. Czystość, higiena, antyalergiczność, aseptyczność, Wielki Brat, który tego pilnuje. Samorząd jako plecha centrum handlowego i sportowej wyspy nonsensu.

Kiedy już to wszystko mamy, to nie ma co zaproponować. Można to jeszcze upiększyć, gdzieś dołożyć odrobinę kostki, gdzieś wyciąć ostatnie zachowane drzewo, gdzieś dobudować kawałek rowerowej ścieżyny. Realne możliwości konsumpcyjne już się kończą, stąd hasło „Ciechocinek w Sochaczewie”, „Ciechocinek w każdym mieście”. Nowe baseny już się nie sfinansują, jaka szkoda, że nie możemy tego wszystkiego zburzyć i postawić od nowa.

Większość z tych kompulsywnych działań odbywa się naturalnie na kredyt. Mieszkańcy miast zaciągają te samorządowe kredyty tak samo chętnie jak zaciągają własne. Dobry burmistrz to ten który zadłuża miasto, ale który buduje. Bez budowli samorządność jest martwa. Budowla i modernizacja to jedno. Jej antytezą jest ruina, która wyniosła do władzy tak zwaną dobrą zmianę.

Tymczasem jeśli gdzieś się pojawia prawdziwa ruina to w polityczności i dialogiczności samorządowego życia. Od około dziesięciu lat w polskich samorządach prowadzony jest konsekwentnie projekt wyłączania publicznej debaty poprzez uniemożliwianie komentowania propagandowych materiałów dystrybuowanych w sieci, finansowego uzależniania lokalnych mediów, odchodzenia od współpracy z tymi, które umożliwiały jeszcze jakąkolwiek krytykę. Trzeba dodać jest to bardzo skuteczny politycznie projekt, ponieważ ludzi, prócz wspomnianego przestrzeni artefaktów i konsumpcji nie interesuje praktycznie nic. Konsumpcja pożarła wszelkie inne elementy życia. Mimo to nadal wszystko „zmieniamy na lepsze” choć ludziom od owego „lepiej” kręci się już w głowach i owo „lepiej” utrzymuje ich w sferze ciągłego niezaspokojenia, które Tomasz Kozak znakomicie określa mianem „nienasycenia abstrakcyjnego”, które to pojęcie w pełni oddaje pustkę samorządowych działań i samorządowej kampanii.

Na tym tle wypada jeszcze wspomnieć o udziale w wyborach różnej maści aktywistów ekologicznych, przyrodników etc., do której to grupy sam, przynajmniej, jak mi się wydawało, się zaliczam i których z całego serca wspieram bez względu na przynależność partyjną. Pierwsze tygodnie kampanii uświadomiły mi jednak, że uwarunkowania klasowe, światopoglądowe i czysto plemienne w znacznej mierze uniemożliwiają (nasze) porozumienie na gruncie ratowania czego się da i przygotowania Polski na najbliższe kilka lat, które zresztą mogą być ostatnimi latami ludzkości. Jest to dla mnie niezwykle gorzka konstatacja również w wymiarze osobistym, którą zresztą przewidywałem od jakiegoś czasu, obserwując, iż „tradycyjne” problemy polityczne wypierają te realne, bądź nawet Realne.

Tymczasem kolejny raport Międzyrządowego Zespołu do spraw Zmian Klimatu (IPCC), jak się przewiduje, będzie kubłem zimnej (a dokładniej gorącej) wody na głowy siewców nadziei.

A major climate report will slam the door on wishful thinking

O ile IPCC będzie się starało formułować myśli oględnie, to administracje poszczególnych państw (na czele z USA czy Polską), zakładają już (być może nawet zasadnie), że tak dalece nic nie możemy już zrobić, żeby ratować klimat i biosferę, że możemy już robić wszystko. Scenariuszy jest kilka, ale wszystkie zdają się być tylko łagodniejszą bądź bardziej okrutną wersją dramatu. Jeden z nich przedstawia ta krótka wizualizacja. Znalazłem ją na stronie Guy’a McPhersona. Można się zgadzać, wierzyć, nie wierzyć. To możliwy scenariusz. Inne są (nieco) łagodniejsze.

I to w zasadzie tyle. O ile nigdy nie zaliczałem się do optymistów, to kampania samorządowa uświadamia mi, że sytuacja nie tylko na gruncie fizykalnym i biologicznym jest beznadziejna, ale również, a może przede wszystkim, jest beznadziejna na gruncie mentalnym. Nie będę również udawał, iż mam jakiekolwiek, najskromniejsze propozycje wyjścia z impasu politycznych i światopoglądowych fantazji.

Podsumowując, myślę, że radowanie się ową przestrzenią konsumpcji i artefaktów, póki przynajmniej będzie to możliwe, jest jakimś wyjściem. Prawdopodobnie jedynym. I to chcę zaproponować moim wyborcom, ponieważ nieopatrznie podjąłem decyzję o kandydowaniu. Z tego miejsca mogę jedynie zapewnić, że w samorządzie zamierzam się zajmować tym, czym zajmuję się poza nim, to jest ratowaniem drzew przed nami, ludźmi. Może to przynajmniej złagodzi najbliższą przyszłość.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s