Sędziowie

Jako adwokat nauczyłem się wielu mniej lub bardziej przydatnych i mniej lub bardziej przerażających rzeczy. Jedną z nich jest ta, żeby nigdy nie wierzyć w wersję wydarzeń przedstawianą przez media a priori. Że niezwykle często, ba! co do zasady nawet, opisywana przez nie sprawa a to, co znajduje się w aktach, to, co naprawę się wydarzyło, to różne światy.

Że media potrafią być bardziej cyniczne i bardziej okrutne od najbardziej cynicznych i zdemoralizowanych graczy politycznych i rynkowych. Że uruchamiają destrukcyjne spektakle, w których niszczy się jednostki, ale które nie są obojętne również dla społeczności.

Tymczasem od kilku dni, na bazie budzącej poważne wątpliwości pracy dziennikarskiej, dokonuje się zbiorowy symboliczny lincz człowieka, który wsławił się niezbyt przemyślanymi, cokolwiek infantylnymi bonmotami na temat pracy, rozdziału dóbr, zdolności i tym podobnych rzeczy. Rzeczy, które mają nieszczęście być tak silnymi znaczącymi w zbiorowym imaginarium współczesnej Polski. Człowieka, który być może ma coś na sumieniu (jak wielu z nas), ale czego w żaden sposób, przez żadnym organem jeszcze nie osądzono.

Analiza tekstu, który wywołał owo moralne wzmożenie, jest o tyle zbędna, że nie godzi się w ogóle polemizować z nastawioną na potężną klikalność językową kalką, stanowiącą zestawienie niepowiązanych ze sobą zbyt ściśle, emocjonalnie przedstawionych „faktów,” składającą się w moralitet, którego tak złakniona jest istotna grupa uczestników publicznej debaty. Zły kapitalista w koloratce gnębiący i mobbingujący ludzi, karmiący swój narcyzm działalnością charytatywną.

Doprawdy, gdyby tej postaci nie było, należałoby ją wymyślić. Tak wiele satysfakcji przynosi tak wielu, przy tak niewielkich kosztach. Wystarczy kliknąć. Żadnych faktów, żadnych procesów wobec owego kozła ofiarnego, a obok tego publiczne niszczenie człowieka, których choćby był najgorszą kanalią w żaden sposób nie zasługuje na tego typu presję. Presję, w której uczestniczą ci głównie, którzy tak doskonale zdekonstruowali zbrodnię, tak perfekcyjnie osadzili ją w społecznym i kulturowym kontekście i tak samo perfekcyjnie esencjalizowali zło, kiedy kiedy tylko było to dla nich użyteczne i wygodne. Widzieliśmy to wiele razy również w Polsce. Nigdy z taką siłą.

Również jako adwokat mogę powiedzieć, że to co od kilku lat dzieje się w mediach w obszarze etyki zawodowej dziennikarza, jest daleko idącym problemem tego zawodu. Niszczenie ludzi powoli staje się normą. Ludzi, a dokładniej stworzonych na potrzeby klikalności „potworów”, które kiedyś były ludźmi. Wzniosłe hasła o praworządności, domniemaniu niewinności etc. idą w odstawkę. Winien jest ten kogo winnym uczynił „dziennikarz” pracujący za wierszówkę i klikalność, dziennikarz biorący stronę jednej ze stron „konfliktu” niepozwalający drugiej wypowiedzieć słowa na swoją obronę. Ponowoczesna maciora z Falaise, nieustanie wskrzeszana i nieustannie mordowana.

Z narastającym zdziwieniem patrzę, jak w te niezdrowe zabawy włączają się środowiska lewicowe,  intelektualiści, dobrzy ludzie dobrej woli. Jak wypełzają pieczołowicie skrywane resentymenty, bynajmniej nie do rodzimego protofaszyzmu (tu mamy coraz częściej do czynienia ze zjawiskiem odwrotnym), ale do rządów prawa, demokracji, wolności jako takiej. Do wszystkiego co do tej pory powstrzymywało zemstę. Innymi słowy, jesteśmy na bardzo złym kursie. Nie mamy tu do czynienia z kryzysem wymiaru sprawiedliwości, ale z kryzysem i umieraniem prawa jako takiego.

Bohater ostatniego z podobnych zbiorowych spektakli nie jest postacią kryształową. Wielu może się wydawać człowiekiem odrażającym (ja nie zabieram głosu w tej sprawie). Czy to uprawnia zbiorowość do jego moralnego i psychicznego zniszczenia? Jakie wartości stoją za ową symboliczną, nieznającą miary zemstą? Czy wyrówna ona społeczne krzywdy, jakie wiążą się z pracą w warunkach rozpadającego się, niewydolnego strukturalnie, stanowiącego bezpośrednią przyczynę klimatycznej i geologicznej zagłady kapitalizmu? Czy nie jest tak, że wszyscy są tu „ofiarami systemu”? Nie znam odpowiedzi na tak postawione pytania, ale myślę, że warto je sobie zadać.

W trącącym już myszką „Upadku” Alberta Camusa czytamy: …nie uniewinnia się  już nikogo. Na martwej niewinności rozmnażają się sędziowie, sędziowie wszystkich ras, sędziowie Chrystusa i Antychrysta, ci sami zresztą, pojednani w „niewygodzie”. Nie należy bowiem obciążać tylko chrześcijan. Inni również biorą udział. Czy wie pan, na co zamieniono jeden z domów w tym mieście, gdzie schronił się Kartezjusz? Na dom wariatów. Tak, to powszechne szaleństwo i prześladowanie. My także, rzecz prosta, musimy brać w tym udział. Mógł pan zauważyć, że nie oszczędzam niczego, i wiem, że pan ze swej strony zgadza się ze mną. A zatem skoro wszyscy jesteśmy sędziami, wszyscy jesteśmy winni, jedni wobec drugich, wszyscy jesteśmy Chrystusami na nasz obrzydliwy sposób, wszyscy kolejno ukrzyżowani nic nie wiedząc o tym

Jak mi się wydaje, warto się pochylić na tą, jak wspomniałem, trącącą myszką myślą. Warto też przez chwilę zostać adwokatem,  z zastrzeżeniem poczynionym zresztą między wierszami przez Clamence’a, że i to prowadzić może do pychy. Żywię głębokie przekonanie, że to jedna z niewielu szans na ocalenie własnej duszy, choćby była ona tylko strumieniem elektronów.

 

____

Fragment Upadku Alberta Camusa w tłumaczeniu Joanny Guze, Kraków 1972.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s