Temperaturę mierzcie tylko w lodówce!

W zasadzie wystarczy wziąć do ręki dowolny materiał z dowolnej gazety, czy innego medium, żeby przekonać się, że choć klimatyczny miecz Damoklesa zaczął już opadać, to realia zagłady są niczym wobec intelektualnej, mentalnej i prakseologicznej zapaści, jaką wytworzyły antropocen, globalne ocieplenie i globalna, otumaniająca konsumpcja.

Choć gołym okiem widać, że giniemy, trwa festiwal idiotyzmów. Standardowy materiał medialny o upałach (trwających już chyba trzy miesiące bez przerwy na noce) opisuje jakiś rekordowy dzień z XX wieku. Skoro w 1994 roku przez chwilę było 40 stopni, to nie ma powodu do niepokoju. W gazeta.pl czytamy: W 1994 roku w lipcu i sierpniu w Warszawie było 36 stopni, a w innych miejscach Polski zdarzało się nawet 39 stopni. Absolutne maksimum dla Polski wynosi 40 stopni, można więc powiedzieć, że to co mamy w tym roku to pestka – żartuje Anna Nemec (dyżurny Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej). Rzeczywiście, pożary na całej półkuli północnej, rozmarzanie Arktyki i wiecznej zmarzliny, to pestka przy roku 1994 kiedy przez jeden dzień było 39 stopni. O przyczynach „upału” konsekwentnie nie mówi się w zasadzie nigdzie.

Całość symptomatycznego materiału czytelnik znajdzie TUTAJ – Pogoda w Polsce da się dopiero we znaki. Po weekendzie rekord ciepła? Synoptyk wskazuje na 1994 r.

Brednie i pobożne życzenia wygadywane przez przedstawicieli mas to jedno, głupstwa tworzone przez ludzi przemawiających ex cathedra – drugie.

Narracja budowana wokół dramatycznego podwyższenia globalnej temperatury przez media mainstreamowe jest z jednej strony niewarta funta kłaków, z drugiej w pełni zabezpiecza marazm i nicnierobienie. Jej główne pojęcia: „upały”, „fale gorąca”, „rekordy ciepła” „temperatura dająca się we znaki” mają, jak się wydaje, jeden cel – uspokajanie, że to zjawiska pogodowe podlegające zmianie, przejściowe, drobne niedogodności, bo przecież są wakacje, a my tak kochamy upały (wczoraj przeczytałem komentarz kobiety, która cieszyła się, że Bałtyk osiągnął temperaturę Morza Śródziemnego).

Ale żadna zmiana nie nadchodzi od tygodni i żadna zmiana nie nadejdzie. Jesienią i zimą będzie nieco chłodniej. Zimę (być może) zobaczymy w jakimś szczątkowym stanie poza kołem podbiegunowym. I to wyczerpuje tematykę klimatu i pogody półkuli północnej. Przez chwilę lepiej będzie na południowej, bo Antarktyda topi się wolniej. Przez chwilę.

Sytuacja jest oczywista. Wiadomo, że dopóki nie dojdzie do globalnego załamania gospodarki (przede wszystkim żywnościowej i energetycznej) żadne międzynarodowe działania nie nastąpią. Kiedy te gałęzie gospodarki się załamią, nie będzie już innych możliwości działania poza wojną. Mieszkańcy Południa, jak jeden mąż ruszą na północ, kończąc definitywnie infantylizm bajek o uchodźcach.

Mimo przerażających upałów w Polsce nie ustaje wycinanie drzew. Jeszcze dziś napadł mnie pewien zwolennik „dobrej zmiany”, że na kogoś spadło drzewo gdzieś na Śląsku, więc to my obrońcy drzew, mamy krew na rękach. Obrońcy przyrody i ekolodzy, którzy od trzydziestu co najmniej lat zajmują się spowalnianiem obłędu, są dziś winni temu, że płoną wysypiska śmieci, że wycinane są parki (mimo, że drzewa zagrażają bezpieczeństwu – kot Schrödingera dotyczy również nas) , że „dobra zmiana” uchwaliła prawo pozwalające na budowanie dowolnych architektonicznych koszmarków bez jakiegokolwiek dbania o przyrodę w postaci „lex developer”, a nawet zachęcani do tego, żeby zbierać gałęzie na prywatnych posesjach (sic!), bo i takie idiotyzmy przeczytałem dziś w sieci.

A Polska? Polska to dziś betonowa pustynia wyłożona kostką, z pustymi rozpalonymi placami zabaw dla dzieci, smutnymi podwórkami bloków i deweloperskich ośrodków odosobnienia. Bez drzew, krzewów, wybrukowana od Zakopanego po Sopot za publiczne pieniądze wytransferowane do firm budowlanych.

Obrazowi tej pustki świata realnego, odpowiada martwa zbiorowa dusza, zdolna już tyko do wspierania lokalnej wersji faszyzmu i opowiadania koszałków-opałków o ociepleniu w średniowieczu, zamarzającym Bałtyku, zielonej Grenlandii, dobroczynnym wpływie CO2, rekordach ciepła, drzewach-zabójcach, od zawsze zmieniającym się klimacie i tym podobnych niekończących się idiotyzmów.

O ile upały idzie jakoś wytrzymać (przynajmniej póki co), to z tymi bzdurami jest już znacznie gorzej.

Jeszcze jedna sprawa na zakończenie. Pamiętajcie, nie mierzcie temperatury w słońcu, tylko w cieniu, a najlepiej w lodówce!

 

 

Zdjęcie dzięki uprzejmości Fundacja „Wiedzieć Więcej”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s