W Polsce społeczeństwo obywatelskie, przynajmniej takie, jak je rozumieli pierwsi reformatorzy i neoliberałowie, zaczęło umierać, kiedy tylko zaczęto je budować, to znaczy w 1989 r. Mało kto się zresztą zastanawiał, co rozumieć przez to pojęcie wytrych. Dlatego Robert Biedroń pozostaje w fundamentalnym błędzie, sądząc, że uda się odzyskać rzeczywistość wolności bez jeźdźca na białym koniu. To znaczy nie na białym, ale o tym niżej.
Jakkolwiek zabawnie to brzmi, w Polsce to Donald Tusk, polityk niepozbawiony wad, gwarantował, że Polska ułomna „nieobywatelska neoliberalna demokracja z grubsza w ramach prawa” się nie rozpadała. Kiedy zniknął, zniknęło równie ułomne obywatelskie stowarzyszenie i zastąpiła je otwarcie nieobywatelska wspólnota „dobrej zmiany”. I teraz już nic się nie da zrobić, o ile nie pojawi się jeździec na koniu, który przegoni złych ludzi. Tyle tylko, że koń i zbroja rzeczywiście nie powinny być białe, o czym przekonująco i barwnie pisze Robert Bly w swoim „Żelaznym Janie”, których to myśli z różnych względów nie chciałbym w tym miejscu przytaczać. Zaprawdę powiadam Wam, koń i rycerz są absolutnie konieczne, choć na tym etapie nie powinny już być białe.
Prawdy tej Robert Biedroń, którego lubię i cenię, nie rozumie od samego początku. To, co udaje mu się w Słupsku, pokazuje jedynie, że to się nie może udać nigdzie indziej. Że jego Słupsk jest bytem myślnym, wyimaginowanym, idealnym i abstrakcyjnym. Czystą ideą, która dowodzi dokładne przeciwieństwo głoszonych przez Biedronia tez. Bo Słupsk jest Biedroniem, tak jak jeszcze kilka lat temu Polska była Tuskiem. Bez Biedronia nie będzie obywatelskiego Słupska, tak jak bez Tuska nie ma obywatelskiej Polski.
To, że liberalny samorządowy świat „załatwiania konkretnych spraw”, świat, w którym udaje się łączyć obyczajową otwartość Biedronia, z katolicyzmem i budową chodników istnieje, jest tylko i wyłącznie zasługą Biedronia i utrzymuje się przy życiu dzięki jego magii. A to dlatego, że liberalny świat „konkretnych spraw” nie daje ludziom żadnej satysfakcji, o ile mag nie zaczaruje ich tak, że wierzą, że to coś większego i ważniejszego, niż (tylko) budowa chodnika, przedszkola czy ścieżki rowerowej. Z tym że to nie są mocne czary.
Wierząc w swoją iluzję jak w rzeczywistość, Robert Biedroń popełnia fundamentalny błąd, którego nie popełnia Andrzej Duda tańczący z tak zwaną młodzieżą w chocholim tańcu na Polach Lednickich. Duda nie musi myśleć, bo Duda wie, Duda ma to w krwiobiegu. Wie, a przede wszystkim czuje, że Polska nie jest stowarzyszeniem obywateli, ale religijną wspólnotą nieobywateli. Wie, że lud kocha groteskowe tańce i pławi się w estetycznej tandecie i wie, że uczestnictwo w niej czyni zeń kogoś o rozmiarach boga, choć w hierarchii polskich bogów nie jest bogiem najwyższym, a nawet jeśli to bogiem podporządkowanym kapłanowi, który go stworzył. Hierarchia nie jest tu aż tak istotna, jakby się wydawało. Ważna jest zasada rządząca polityką i społecznością.
Jak wielu ludzi w Polsce, pokładałem w Robercie Biedroniu jakieś, niemałe nadzieje. Jak się wydaje, Biedroń, nie może tych nadziei udźwignąć. Jeżdżąc po Polsce, opowiadając o swoim abstrakcyjnym Słupsku będącym mieszaniną neoliberalnych miazmatów i jego własnej dobrej woli i empatycznej postawy, nie ma szans z miażdżącą, tandetną siłą faszystowskiej wspólnoty, której polskie kato-polo jest wyczerpująca egzemplifikacją. Kiedy mówi – przedszkola zamiast czołgów, już przegrywa. Bo lud chce najpierw czołgów, a potem przeszkoli. A dokładniej chce zapewnienia o czołgach i zapewnienia o przedszkolach. I te zapewnienia daje mu święta wspólnota „dobrej zmiany”, obdarowująca go przy okazji coraz to mniej wartymi perkalem i paciorkami. Robert Biedroń, zdaje się, nie ma pojęcia, że powiatowo-gmina polska rzeczywistość jest całkowicie nieobywatelska, że nie ma tu już wolnej, rywalizującej prasy, stowarzyszeń niebędących na łasce samorządu, uczciwego zatrudniania pracowników na samorządowych posadach, jakiejkolwiek uroczystości bez użycia kropidła itd. itp. „Obywatelskość” umarła, zanim się narodziła, i nikt jej tutaj nie chce!
Jest też w tej Biedroniowej wierze owo rozkoszne, upajające oderwanie od realiów świata antropocenu. Świata nieznośnych upałów, umierającego oceanu i nadchodzącej suszy. Świata, który miażdżyć będzie wszelką obywatelskość (bez względu na to, co przez nią rozumiemy), wszelkie prawo i wszelką demokrację. Świata końca możliwości. W tym świecie rycerz na koniu odpowiedniego koloru jest jeszcze bardziej konieczny, niż był za starych dobrych czasów, kiedy można było pić i jeść do woli. Demokracja, obywatelskość – to są rzeczy do niczego nikomu niepotrzebne. Co innego taniec!
PS Aby uniknąć całkiem pesymistycznej wymowy powyższego wpisu, powiem jeszcze, że gdybym, miał coś radzić Robertowi Biedroniowi, to radziłbym przywdziać zbroję stosownego koloru i zostać rycerzem, którego tu wielu z nas potrzebuje.
Za tą „faszystowską wspólnotę, której polskie kato-polo jest wyczerpująca egzemplifikacją” masz ode mnie w ryj przy najbliższej okazji, jebany komuchu
PolubieniePolubienie