Spośród wszystkich obscenicznych krzywd, jakie ludzie wyrządzają przyrodzie, wycięcie samotnego drzewa w sercu miasta umieszczam na szczycie drabiny bezwstydu. W sposób oczywisty nie jest to ten sam akt, co wycięcie drzewa pośród innych drzew. Nic tak precyzyjnie nie obrazuje bezsensu i rozpaczy wycinania.
Nie jest przecież tak, że to dokonuje się samo. Najpierw drzewo „przeszkadza” jednej osobie, która dzieli się swoim ciężarem z inną, a ta jeszcze z inną i tak zawiązuje się idea – trzeba to usunąć! Zasłania, przesłania, zagraża bezpieczeństwu, chłodzi, a przecież lubimy ciepło. Mieszkają w nim jeszcze czasami ptaki, które brudzą i hałasują. W sercu miasta, pośród miliona innych hałasów i miliona innych brudów. Drzewo, które stoi samotne w całkowicie ludzkiej przestrzeni, a bezpieczna przestrzeń, twór ludzi, nie może zawierać jakichkolwiek nieludzkich elementów.
Potem procedury przygotowawcze, kiedyś zezwolenia, teraz już nie trzeba (to paradoksalnie nieco psuje rytuał, ale na pewno ułatwia osiągnięcie celu), można to zrobić samemu, ale lepiej zatrudnić fachowców, zapłacić i patrzeć, jak wreszcie robią porządek. Potem już tylko oglądać, podziwiać, choć w przypadku jednego drzewa nie jest to zbyt długa przyjemność. Niezbyt długa, ale intensywna, odurzająca.
Gdyby było ich więcej, można by wyciąć więcej, z drugiej strony, to było ostanie. To jak zabić i zjeść ostatniego nosorożca, ostatnią żyrafę, ostatniego słonia, zjeść zupę z ostatniej płetwy ostatniego rekina. To było ostatnie, a nic nie daje takiej satysfakcji, jak zabicie czegoś ostatniego, jeśli nie na całym świecie, to chociaż tutaj, na naszym kawałku ziemi.
Zdjęcie przesłał mi Sebastian Krajewski. Zostało zrobione w Warszawie przy Placu Grunwaldzkim w na skwerku u zbiegu ulic Popiełuszki (d. Stołeczna) i Broniewskiego w kwietniu 2018 r. Drzewo wycięto przy pięknej wiosennej pogodzie.
Niezłe widowisko. Dzisiejszy odpowiednik walk gladiatorów dla ludzi rządnych „krwi”.
PolubieniePolubione przez 1 osoba