Poszliśmy dziś z córką poszukać wiosny. Mieszkamy niedaleko młyna, który pojawia się w znanym opowiadaniu Iwaszkiewicza. Piękny nadrzeczny mrok, przez który tak wiele razy chodziłem z dziadkiem, w którym paliliśmy pierwsze papierosy i tak dalej. Ale i ten mrok znika, usuwany i „porządkowany” po kawałku.
Również tutaj, nad Utratą, naprawdę ponurą rzeczką, dziesiątki drzew zaznaczone do wycięcia. Bez celu, bez potrzeby, dla nikogo i po nic. A jednak wycinane i usuwane z konsekwencją godną lepszej sprawy.
I to miejsce musi zniknąć, ustąpić miejsca kolejnej dekoracji późnego kapitalizmu. Musi zostać uporządkowane, przemienione w wystawę czystości, porządku, może „rekreacji”. Miejsce, w którym od dawna nie dzieje się nic, bo dzieci, zamiast bawić się w krzakach siedzą przed komputerami i hejtują swoje zdjęcia na Fejsie. Miejsce w którym nawet najbardziej „niebezpieczne” drzewa nie mogą być już niebezpiecznie dla nikogo, bo nikogo tu nie ma.
To wszystko odbywa się po nic w świecie rzeczywistości i po wszystko w świecie urojeń. Wiosny, ach wiosny, nie ma już w żadnym z nich.