Nie mam wątpliwości, że uwielbienie, jakim znaczna część Polaków obdarzyła „dobrą zmianę”, jest w istocie sentymentem do tak zwanej komuny, która nie była oczywiście komunizmem jako takim, ale systemem scentralizowanej władzy i centralnego planowania z elementami socjalizmu, obudowanym z jednej strony materializmem dialektycznym, z drugiej niezreformowaną polską religijnością. To za nią tęsknią Polacy (nie całkiem bezzasadnie) i dlatego tak żarliwie popierają jej inkarnację w postaci „dobrej zmiany”.
W tym kontekście zakaz handlu w niedzielę jest przywróceniem dawnego porządku metodami administracyjnymi. Komunę kocha się ostatecznie za to, że jako system niewydolny gospodarczo i niezgodny z ewolucyjnymi zaburzeniami homo sapiens w postaci kompulsywnej chęci konsumowania, zdejmowała z ludzi ów kapitalistyczny ciężaru nadmiaru, co ostatecznie pozwalało im się rozwijać w tych wszystkich sferach, które przynajmniej powinny być istotą życia – twórczości, przyjaźni, spotkań towarzyskich, spędzania czasu z samym sobą. Można oczywiście zarzucić, że funkcjonują one również w kapitalizmie. Owszem, funkcjonują, ale już jako całkowicie wyalienowane od człowieka. Już nie jako istota tego, co go konstytuuje, ale jako pozostała część obowiązków i funkcji, jaką ma spełniać w systemie, prócz (równie wyalienowanej) pracy. To nic nowego.
Nowe natomiast są próby zniesienia owej alienacji przy pomocy ograniczania kapitalistycznych form spędzania czasu. O tyle zabawne, że z jednej strony dyktowane nie tyle zrozumieniem powyższych psychologicznych marksowskich prawideł, ale dogmatem religijnym i praktycznymi potrzebami Kościoła w Polsce (w pewnym sensie wyobrażonymi potrzebami, bo Polacy znakomicie łączyli obowiązek konsumpcji z obowiązkiem religijnym); z drugiej groteskowe, bo niepewne, jakby nowi włodarze bali się obrazić kapitalistycznego bożka, pozostawiając co drugą niedzielę na jego potrzeby. W liberalnej demokracji zakaz handlu w niedzielę jest racjonalną konsekwencją kapitalizmu, który musi odpocząć, aby rozwijał się jeszcze mocniej. „Marzenie faszystowskie”, z którym mamy dziś do czynienia w Polsce „polega po prostu na zrealizowaniu kapitalizmu bez jego «nadmiaru», bez antagonizmu, który powoduje jego strukturalną nierównowagę” (S. Žižek, Przekleństwo fantazji, przeł. A. Chmielewski, Wrocław 2001, s. 70), co jest tyleż oczywiste, co – na polskim gruncie – niezwykle malownicze i wiele wyjaśnia.
Zakaz handlu w niedzielę jako taki jest bowiem węzłem łączącym trzy elementy konstytuujące IV Rzeczpospolitą: sentyment do polskiej wersji komunizmu, podporządkowanie państwa Kościołowi oraz zabobonny lęk przed umierającym, ale ciągle żywym kapitalizmem.
Czy to może zadziałać? W sferze fantazji jak najbardziej tak. A innej sfery nie ma. To znaczy jest, ale pojawia się tylko w czasie głodu i wojny, względnie daleko idącego kryzysu gospodarczego. Jeszcze przez kilka lat najprawdopodobniej nie będziemy z niczym takim mieli do czynienia.
Autor nie zauważył, że cytując skompromitowanego Żiżka, kompromituje siebie
PolubieniePolubienie
Żaryn skompromitował Żiżka czy Żalek? A może ci się kolego Żizek z Żalkiem pomylił? Zapewne czytasz tego drugiego.
PolubieniePolubienie
Socjalizm to nie był czas „twórczości, przyjaźni, spotkań towarzyskich, spędzania czasu z samym sobą” – to był czas wewnętrznej emigracji i skarlenia kreatywnej energii ludzi, byle się nie wychylać zanadto. Niedawno zrozumiałem, dlaczego sztuka awangardy w socjalizmie była taka banalna, naiwna i minimalistyczna, a jednak była formą heroizmu, żeby w szarych czasach robić cokolwiek kreatywnego. Polecam serdecznie film o życiu w garażach, dlaczego ludzie w CCCP i do dziś w Rosji w garażu organiowali swoje wewnętrzne życie i w ten garaż ładowali całą swoją witalność. I poza ten garaż ona nie wychodziła, więc i Microsoft nie wyszedł z rosyjskiego garażu. arte.tv/pl/videos/080512-000-A/kosmos-garazu-2020/
PolubieniePolubienie