W większości dyskusji internetowych dotyczących globalnego ocieplenia, wcześniej czy później, znajdzie się osobnik (co ciekawe przeważnie płci męskiej) domagający się dowodów. Mężczyźni kochają fakty. Nie jestem zbyt dobry z epistemologii, o wiele bardziej bawi mnie profetyczna metafizyka, ale wpis poniższy może się przydać tym, którzy chcą jednak rozmawiać z owymi żądnymi faktów przedstawicielami Homo sapiens.
Każdy, kto dość pobieżnie nawet zajmuje się epistemologią czy filozofią nauki wie, że jeśli ktoś nie uzna minimum konsensusu w zakresie tego, co w ogóle jest dowodem, to można dowodzić w nieskończoność. To jest bardzo proste. Jeśli będę uparcie twierdził, że stojący przede mną koń, nie jest koniem, nikt mi tego nie udowodni.
Ani książka dotycząca zoologii, ani badania morfologiczne, ani konsensus naukowców. Mogę mówić wprost – badania są opłacane przez koncerny handlujące koniną, wymiary nie są idealne, to nie koń, to raczej osioł. Stoi za tym jakieś lobby. I oczywiście tak w nieskończoność. Tym bardziej nie można udowodnić czegoś bardziej skomplikowanego ze sfery empirycznej. W ten sposób ostają się tylko zdania analityczne i matematyka (tak naprawdę nie ostają się nawet one, ale to już inny temat).
To, co uprawiają denialiści, to zwykły trolling. Od kilku lat nie ma zimy w strefie umiarkowanej – to nie dowód, Arktyka się roztapia – to nie dowód, bo gdzieś przyrosło parę kilometrów lodu, 97% procent zgodności naukowców co do antropogenicznych przyczyn globalnego ocieplenia to fejk. Nie ociepla się, ale ochładza (tu już żadnych dowodów nie ma, ale można tak twierdzić). Za oknem 15 stopni w grudniu – to nie dowód, to anomalia. Badania jedne, drugie, trzecie, zdjęcia satelitarne – to nie dowody. Wzrost napięcia na całym świecie, wyschnięta Kalifornia, pożary tajgi, pożary lasów tropikalnych – to nie dowody – ja wiem, że się oziębia.
Tak naprawdę (pomijając, że to jest na granicy zaburzeń), to nie sposób w ogóle dyskutować o tym. Zdaje się, Richard Hare ładnie pisze, że nasze poglądy, dowody zdań syntetycznych mają ostatecznie charakter niczym nieuwarunkowanych przekonań (w każdym razie nieuwarunkowanych doświadczeniem) – nie bo nie, tak bo tak. Nazywa je blikami. Naczelnym przykładem blika (bliku?) jest Bóg, a raczej swoisty stosunek poznawczy, jaki Doń żywimy. Ostatecznie to swoista poznawcza bezczelność. Najpodlejszy nielojalny chwyt erystyczny.
Ale denialiści w istocie po prostu zaprzeczają nauce. Ich poglądy to dziś absolutnie to samo, co twierdzić, że ziemia jest płaskim dyskiem na jakichś zwierzętach, że koń jest osłem albo kurą. Ma na przykład kończyny – kura też ma, to musi być kurą. I tak w nieskończoność. Dowodu nie ma. Nie będzie nawet jak będą ginąć z głodu, od wojny (bo głód wywoła wojnę, już wywołuje). Zagłada jest raczej przesądzona.
Jest jeszcze tylko poczucie wspólnoty tej grupy Homo sapiens, która rozumiała i chciała zrobić wszystko, żeby jej uniknąć. Która miała nadzieję, że mogliśmy uzyskać odpowiedzi na najtrudniejsze pytania i wyrwać się z Ziemi. Nie ma żadnego Boga, ale jest (a raczej była) wiedza do zdobycia, poznanie, miłość, piękno Stworzenia. Denialiści to wszystko zamieniają na dobrostan małpy, która nie widzi dalej, niż na jakieś 200-300 metrów. Jeśli w takim kręgu jest OK, to na całym świecie na pewno jest OK.
To jest odrażająca i krótka prawda o człowieku i zostanie ona zweryfikowana przez ostateczną absolutną moc praw przyrody i przez śmierć.