Tak sobie patrzę na tę bekę z posłów opozycji, którym zupełnie niechcący udało się wpuścić „dobrą zmianę” na niewielką minę z jej drakońskim projektem zaostrzenia prawa aborcyjnego i zastanawiam się, z czego się śmiejemy, to znaczy, z czego się śmiejecie, bo ja się tak bardzo nie śmieję.
Wczoraj w TOK FM prowadząca program, zdaje się pod nazwą „Analizy”, zaprosiła nawet jakiegoś fachowca od legislacji, z którym śmieszkowała sobie z posłów – głuptasków, którzy tam nie odróżniają głosowania za projektem od skierowania go do komisji i tym podobnych arkanów pracy sejmowej. Poetyka audycji była tak pretensjonalno-protekcjonalna, że można było jej słuchać tylko w kategoriach napoju energetycznego, względnie dopalacza. – Śmiech czy łzy – pytała Agata Kowalska, śmiech czy łzy? I jedno i drugie, chciałoby się powiedzieć. Ale o tym później.
Wcześniej śmieszkowano z posłanki, która zupełnie wprost powiedziała, że nie zdawała sobie sprawy, że głos opozycji coś znaczy. Gromka beka dochodząca zewsząd nie powinna przesłaniać faktu, że posłanka powiedziała coś, o czym wiadomo od dwóch lat i jest po prostu prawdą. Przynajmniej taką prawdą na codzienny użytek. Polska jest bowiem państwem autorytarnym o fasadowych instytucjach demokratycznych na czele z sejmem i senatem.
Tymczasem to, że wielu posłów „dobrej zmiany” głosowało za dalszymi pracami nad projektem „Ratujmy kobiety”, może przynajmniej wskazywać, że zależało im na procedowaniu obydwu projektów. Anty- i pro- aborcyjnego. „Dobra zmiana” zdaje sobie bowiem sprawę, że w tym obszarze łatwo przesadzić, bo tak naprawdę wszyscy chcą mieć dzieci piękne i zdrowe. Z łatwością później mogłaby odrzucić dwa konkurencyjne projekty jako zbyt radykalne, a szopka związana z pracami nad nimi skutecznie odwracałaby uwagę od wszelkich innych mniej lub bardziej istotnych spraw. Dobra zmiana stoi dziś na pustym polu bitwy – wygrała, ale to kłopotliwe zwycięstwo.
Gdyby świat opozycji i lewicowej publicystyki nie był światem kompulsywnych reakcji na akcje przebiegłego przeciwnika, można by przynajmniej próbować rozegrać tę sprawę na swoją korzyść. Przy takich wskaźnikach gospodarczych „dobrej zmianie” może bowiem zagrozić tylko przesilenie o rozmiarach katastrofy. Być może powinno się oddać pole chrześcijańskiemu fundamentalizmowi tak dalece, aby rzeczywistość stała się nieznośna. Tak aby jednak trochę perwersji z mrocznej duszy PiR przedostało się do codziennego życia.
I choć osobiście uważam, że ludzkość i cywilizacja są już na etapie łabędziego śpiewu, to wydaje się, że nie ma innej możliwości wytrącenia impetu Trumpów małych i dużych, jak pozwolenie im na działanie, szczególnie w obszarze nadbudowy, bo bazy, szczególnie ekologicznej, trzeba bronić nawet dość kompulsywnie. Tutaj jakiekolwiek straty są już nie do nadrobienia.
Natomiast to, co się wczoraj odczyniało i często odczynia na antenie TOK FM, to bez dwóch zdań dość dobra egzemplifikacja owej humanistycznej bańki, w jakiej bez reszty chronią się intelektualiści Zachodu. Zawsze, kiedy coś w świecie rzeczywistym idzie nie tak, zbierają się fachowcy, którzy zawsze mają takie same ustalenia – niewystarczająca edukacja. Posłowie opozycji dali sobie strzelić takiego gola, bo się nie edukowali, mężczyźni molestują, bo się nie edukowali etc. Nie mówiąc już o posłance, która powiedziała, że to nie ma sensu (bo prawdopodobnie nie ma, a przynajmniej nie jest to taki sens, jakim by go wiedzieli owi publicyści). Tę to dopiero trzeba edukować. Od zerówki!
Nic mnie tak nie wzrusza po stronie lewicy, jak kurczowe trzymanie się wyobrażonego logosu, niemającego z „prawdziwym” logosem wiele wspólnego, choć być może coś tam mającym.
Po lewej stronie ideowej i ideologicznej barykady ciągle mocno się wierzy w ów merytokratyzm (a jeszcze bardziej edukację), choć jest on z jednej strony jedną z najważniejszych składowych „neoliberalizmu”, kapitalizmu i globalizacji, z drugiej składową humanistycznej bańki nierzeczywistości, która będzie sobie powoli pękać wraz z postępującymi zmianami klimatycznymi.
Tak sobie myślę, że Sun Tzu, cieszyłby się z tej przegranej, gdyby był po „lewej” stronie. Ale nie był, więc… Tak czy siak, jeśli LiP potrafi zamienić zwycięstwo w klęskę, to tym bardziej nie zauważy, że wygrał przegrywając.