… i nieszczęśliwego nowego roku!

Zgodnie z obietnicą z poprzedniego wpisu, przyszła pora na składanie życzeń noworocznych. Ponieważ same życzenia byłyby nudne, jak zresztą większość życzeń, pozwolę sobie dokonać niewielkiego podsumowania mijającego roku. Daje to pewną nadzieję, że czytelnik nie umrze z nudów.

Może się to nam podobać lub nie, ale rok 2017 miał charakter przełomowy, przede wszystkim dlatego, że problemy umierającego świata, jakim Ziemia stała się w ciągu ostatnich trzydziestu lat, przybierały utrwalone, skrystalizowane kształty.

Z jednej strony wściekłość Ziemi – Gai sieczącej na oślep „katastrofami naturalnymi” z drugiej najróżniejsze formy eskapizmu i coraz to wyraźniejszego rozpadu znanego nam świata. Tu rzecz tyleż banalna, co zasadnicza. Absolutna niezdolność Homo sapiens do adekwatnego, nieeskapistycznego odniesienia się do „nowej sytuacji”. Wszelkie dyskursy, czy będzie to dyskurs debaty politycznej (lokalnej i globalnej), dyskurs naukowy (w szczególności w obszarze humanistyki) czy dyskurs uliczno-obiadowy rozgrywają się poza oczywistością klimatycznej, ekologicznej i geologicznej katastrofy. Innymi słowy, rozgrywają się w ramach świata, którego już nie ma i świata, którego już nie będzie.

Wzrastające napięcia lokalne i globalne, coraz częściej skutkujące lokalnymi ludobójstwami i innymi zbrodniami oraz rozpad różnego rodzaju demokracji w ramach prawa, w żadnym z tych dyskursów nie były i nie są łączone z leżącym pod nogami faktem biologicznego kresu życia na Ziemi i fizykalnego kresu świata wzrostu. Mechanizmy wyparcia zbiorowego i indywidualnego są tu wprost proporcjonalne do oczywistego końca możliwości i rosną wykładniczo (mniej więcej tak jak zużycie zasobów).

Wszelkie próby wprowadzenia do dyskursu (jakiegokolwiek) owej realności skazane są na porażkę. Jeśli, jak słusznie skomentowała moja koleżanka pod jednym z wpisów, w zwykłej codziennej rozmowie dotyczącej czy to uchodźców, Trumpa, Putina, czy bałaganu związanego z rozpadem demokracji zwrócimy uwagę, że to, co nazywamy przyczynami ekonomicznymi, politycznymi, tak naprawdę z tyłu ma przyczyny ekologiczne (Ziemia zamieniająca się w pustynię z zakwaszonym wszechoceanem), rozmowa się kończy. W najlepszym razie zostajemy uznani za nieszkodliwego wariata/wariatkę. W debacie publicznej nadal stanowi to niewybaczalne dziwactwo. Na tyle duże, że gdyby ktoś wspomniał o tym w dyskusji na antenie radia czy telewizji na serio (choć można wprowadzić temat jako ozdobnik), pojawiłby się w programie ostatni raz. Przynajmniej w Polsce.

Dla badacza ludzkich spraw obserwowanie niezliczonych form eskapizmu, jakie wywołuje ciągle nieuświadomiony fakt nadchodzącej zagłady może dawać niezdrową satysfakcję, ale – trzeba przyznać – formy owe spinają w pewną całość dotychczasowe „osiągnięcia” ludzkości. Głupota krystalizuje się niczym metaamfetamina produkowana przez Waltera White’a, a czystość substancji wzrasta.

Mamy tu z jednej strony ludobójstwo i tortury (jak te, które miały miejsce się na terenach zajętych przez ISIS), z drugiej paroksyzmy politycznej poprawności i zwykłe zabobony podawane w masce nauk społecznych czy szeroko rozumianej humanistyki. Mamy frontalny atak na naukę i naukowców (ze szczególnym naciskiem na medycynę i lekarzy), przy ich jednoczesnej akceptacji jako środków do uzyskiwania celów w postaci intensywnych acz krótkich radości i „zwiększania jakości życia” połączonej z jego „wydłużaniem”.

Mamy rozpad demokracji, która nie będzie już miała czasu na to, aby odrodzić się w jakiejkolwiek nowej formie, jak chcieliby optymiści pokroju Jana Sowy. Mamy autorytaryzm bez czołgów. Nie są one, nawiasem mówiąc, potrzebne (na obecnym etapie), podobnie jak tortury i inne takie, co mylnie zdaje się zakładać w swoich ostatnich felietonach, skądinąd niezmiernie przeze mnie ceniony, Szczepan Twardoch.

Mamy zanik prawa, z którego pozostaje tylko dekoracja w postaci budynków sądów i osób nazywanych sędziami. Zostaje przymus, przemoc i sprawiedliwość. Sprawiedliwość jako nazwa, którą swoim działaniom wobec słabszych nadają silniejsi. Mamy wreszcie powrót do tak zwanych tradycyjnych wartości w postaci religii i narodu, połączony ze zwykłym w ustrojach totalitarnych odwróceniem znaczeń słów na czele z nowo projektowanym tworem w postaci Agencji Bezpieczeństwa Ekologicznego.

Jak już niepostrzeżenie wpłynęliśmy na polskie podwórko, to warto zauważyć, iż tutaj humanistyczna bańka nierzeczywistości (jako eskapizm level expert) przybiera rozmiary gargantuiczne (podobnie jak Elle Driver lubię to słowo). Kiedy Uruk-Hai rąbią w najlepsze prastary Fangorn, standardowi orkowie demolują demokratyczne państwo prawa na rzecz nowoczesnej faszystowskiej teokracji, w której status obywatela mają tylko wierzący, a reszta ludu to zwykli banici, polski opozycjonista/tka, pubicysta/tka, filozof/fka pozostają nieodwracalnie uwięzieni w bańce #metoo, równości, gender, praw człowieka i obywatela, konieczności edukowania (w szczególności seksualnego), konieczności rozdziału Kościoła od państwa i tym podobnych wytworów wyobraźni. Uwięzieni tym bardziej, im bardziej lud odrzuca ich wraz z ich fantazjami i im bardziej nierealne staje się ich zrealizowanie. Podobnie wygląda to w innych krajach, również tych bardziej rozwiniętych, które – jak się okazuje nie były tak rozwinięte, jak zakładano. O różnej maści zombie-neoliberałach nie ma nawet co mówić. Nie wyrwą się oni ze świata wiecznego wzrostu, kryzysu demograficznego i trwałości systemów emerytalnych, nawet kiedy im samym przyjdzie jeść karaluchy i pić wodę z kałuży.

Co się działo na świecie? Szalały napędzone zwiększającą się temperaturą huragany, podnosiło się morze, topniała Arktyka, rozpadała Antarktyda, płonęła Kalifornia, ginęły bezpowrotnie kolejne gatunki zwierząt, a wszystko to działo się szybciej i bardziej intensywnie, niż zakładano. Ludzie uciekali przed zmianą klimatu z tych części świata, gdzie nie daje się już żyć, i nadal określano ich mianem „uchodźców”, choć nie ma już gdzie „uchodzić”. Zorientowaliśmy się, że owady latające wyginęły (moim zdaniem pozostało również niewiele pełzających, łażących i robiących inne rzeczy prócz latania, ale chwilowo o tym nie wiemy), że tylko trzydzieści, czterdzieści lat dzieli nas od wyjedzenia z oceanu wszystkiego, co tam żyje (to zdaje się zbyt optymistyczna liczba i o ile wcześniej nie zamieni się to w plastik), że nie uratujemy już raf koralowych. Rządy w poszczególnych państwach obejmowali ludzie, którzy niegdyś wydawaliby się antagonistami komiksowych superbohaterów. Kapitalizm (który koniec końców jest jedynie nazwą zwykłego zachowania Homo sapiens w przerośniętych ponad wszelki rozsądek hordach) miał się świetnie, ma się świetnie i jeszcze przez kilka lat będzie miał się świetnie. I w Polsce i na świecie radowaliśmy się wzrostem. Taki był świat 2017 r.

 Gdybym miał dokonać podsumowania mijającego roku w formie zestawienia, wyglądałoby to tak:

POLSKA 2017

  • Największe katastrofy: lex Szyszko, zniesienie trójpodziału władzy, „reforma” edukacji, dewastacja Puszczy Białowieskiej
  • Coś, co przypomina nadzieję: ewentualny sprzeciw wobec „dobrej zmiany” na poziomie samorządów
  • Coś, co nie przypomina nadziei: zmiana na stanowisku premiera
  • Nadzieja: obrońcy puszczy

 

ŚWIAT 2017

  • Największa katastrofa: rządy Donalda Trumpa
  • Coś, co przypomina nadzieję: rozbicie Państwa Islamskiego
  • Coś, co nie przypomina nadziei: zapaść woli i intelektu środowisk liberalnych i lewicowych
  • Nadzieja: odkrycie, że nie ma już owadów latających, raf koralowych i Arktyki

 

Na zakończenie wypadałoby, nie przekraczając ram przyzwoitości, wprowadzić wątek osobisty. Zrobię to o tyle tylko, o ile wiąże się to z tym, co się tu na blogu działo i pisało. Mam gorzką świadomość, że zbywało mi w mijającym roku na dowcipie, a wpisy – jak to zgrabnie ujmuje De Montaigne – czuć było oliwą i lampą. Mimo to, chyba udało się powiedzieć to, co chciałem powiedzieć. Zdarza się bowiem, że nawet niezgrabne słowa niosą ze sobą coś ważnego i jeśli wolno by mi było zostawić sobie nadzieję na cokolwiek, to tylko na to. Może będzie z tym lepiej w przyszłym roku, może gorzej. Któż to wie.

Z jakichś poczuć i przeczuć mam takie, że ekosystemy składające się na jeden wielki ziemski ekosystem już się rozłączyły. Nie tworzą całości. Nie grają i nie żyją razem. Może to oznaczać tylko rychłą śmierć. Ich i…

Kończąc, bo czasu coraz mniej, Idąc wytyczonym śladem życzeniowej „dialektyki negatywnej”, którą przyjęliśmy w poprzednim wpisie, i sobie i Czytelnikom życzę nieszczęśliwego nowego roku! Jeszcze bardziej nieszczęśliwego, niż 2017.

A nuż się nie spełni.

PS Mamy 28 dzień grudnia 2017 r. Przed dom wychodzę w krótkich spodenkach i T-Shircie. Położenie: 52°13′N 20°14′″E. Koleżanka zamieszcza zrobione dziś zdjęcie róży w rozkwicie. Kwitną inne kwiaty, latają komary i nietoperze.

 

Fot. M. Jermaczek-Sitak

 

Jedna myśl na temat “… i nieszczęśliwego nowego roku!

Dodaj odpowiedź do Leon Anuluj pisanie odpowiedzi