Dążność ludzka do reformowania i zmiany jest tak wielka, że reformować może sam Lucyfer, byle tylko reformował. Ludzie reformują państwowe urządzenia częściej, niż zmieniają tapety w domu, ale nie mogą dostrzec własnego szaleństwa, w sposób oczywisty nie rozumiejąc, że ciągła zmiana uniemożliwia sprawne działanie czegokolwiek.
Każdy kolejny sprytny głupiec dochodzący do władzy, dochodzi doń złożywszy uprzednio obietnicę reformy. Jak co działa i czy w ogóle działa, są to rzeczy całkowicie nieistotne, bo jest to najsilniejsza z fantazji, jakimi karmi się lud. Że zmiana poprawi jego los, choć „poprawa” jest tu pojęciem całkowicie umownym, bo przecież często polega ona na oczywistym pogorszeniu sytuacji. Ludzie – wbrew temu, co się twierdzi – nie pragną dobrobytu, a zbawienia i nieśmiertelności. A może nawet pragną jedynie myśli o nich. Dlatego tak łatwo rzucić – to działa źle. W imię reformy można zniszczyć dosłownie wszystko, włącznie i przede wszystkim z ludźmi.
Wierzą w to przeważnie wszyscy. Kiedy patrzę na moje koleżanki i kolegów prawników, którzy w narrację reformy wymiaru sprawiedliwości weszli jak dzieci do wesołego miasteczka (podobnie jak owa zbieranina ludzka zwąca siebie sama opozycją), oddając w ręce ukrytego za karuzelami złowrogiego clowna, myślę – nie ma ratunku. Ostatecznie reforma zmiata wszystko, jak zmiecie w Polsce, ów wyobrażeniowy przecież, ale działający „trójpodział władzy”.
W imię tej wiecznej kompulsji zniszczono kiedyś w Polsce sprawnie działający system kas chorych, przed chwilą system edukacji, teraz niszczy się nowoczesne, całkiem dobrze sobie radzące sądownictwo, a wraz z nim całe państwo, oddając je w ręce ludowo-biznesowej dyktatury. Za nic praca prostych ludzi, których siły bez reszty wprzęgnięte są w ową wieczną zmianę, i kiedy tylko usprawnią ją na tyle, że staje się znośna i ma prawo działać z pożytkiem dla wszystkich, do pokoju wchodzi szalone dziecko, rozwalające wszystkie poskładane z różnych klocków budowle, dając podwaliny pod nowe reformy i nowych szaleńców.
Nie pisałbym o tym wszystkim, bo przecież przed „reformowaniem” nie powstrzymuje ludzkich małp nawet największa niedola, którą dzięki „reformom” na siebie ściągają. Piszę dlatego, że to ta sama dążność, która każe im wycinać i zabijać wszystko wokół nich, o której na kartach tego bloga obiecałem pisać i której to obietnicy od czasu do czasu muszę dotrzymywać.
Tak było zawsze, człowiek ma wbudowany pęd do zmiany, co może prowadzić do ogólnie rozumianego postępu, ale trochę na zasadzie ewolucji gatunków – większość mutacji jest szkodliwych i wymiera, a te nieliczne udane poprawiają sukces reprodukcyjny; różnica jednak taka, że ludzie także te udane wcześniej czy później rozwalają, podążając za swoim wewnętrznym pragnieniem zmiany. Zybertowicz nawet zrobił na ten temat teorię, czyniąć z tzw. „rozwibrowywania” program polityczny. Z drugiej strony trzeba przyznać, że zapyziałe, zastarzałe struktury mają skłonność do degeneracji. No jak się nie odwrócisz, dupa z tyłu.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Abstrahujac, że w Polsce mamy po prostu do czynienia z demontażem demokratycznego państwa prawa, to w obszarze prawa pewne skostnienie struktur w mojej ocenie jest nawet konieczne. Ale to już trochę inna historia.
PolubieniePolubienie
Cywilizacja Chin(po tym, jak już się wyszumiała w okresie łaczenia królestw w jedenorganizm) działała nieprzerwanie dwa millenia, bez rewolucji i przewracania kraju do góry nogami. Jakce Bartosiak w swoich wykładach mówi, że był taki czas(około 800 lat) gdy nie został zmieniony żaden istotny przepis czy prawo.
Wiec dobrym pytaniem jest, czy to człowiek ma wbudowany pęd do zmiany, czy też jedne łyse małpy nauczyły się manipulować masami na tyle, aby stopniowo zbudować system tyleż szybki co destrukcyjny – kapitalizm, w którym możliwości techniczne i rozwój, wymuszane obiegiem pieniądza rosną szybciej, niż możliwości poznawcze małp.
Krótko mówiąc, świat zachodu wygenerował coraz szybciej kręcący się samograj z „boom” na końcu.
I nie ma co zrzucać odpowiedzialności na szeroko pojętych ludzi.
Wraz z rozwojem humanistyczymi i duchowym niesiemy ze sobą wielkie zło(z naszego punktu widzenia) – naturze to raczej obojętne i będzie obojętne choćby planeta zamieniła się w coś w rodzaju Marsa.
PolubieniePolubienie
Wieczorem się szerzej odniosę. Ciekawe.
PolubieniePolubienie
Zgadzam się z każdym słowem w zasadzie. Dziękuję za ten głos, bo faktycznie, w którymś miejscu w historii świata Zachodu daje się wyodrębnić ten moment, kiedy to się staje wartością.
PolubieniePolubienie
To nie reformy. To typowe korporacyjne reorganizacje. Każdy nowy szef je zarządza, myśląc, że ów pozorny ruch na samym początku zastąpi brak wizji i pomysłu na zarządzaną sferę spraw. O tych reformach wypisywał się z przymrużeniem oka Cyril Northcote Parkinson i Laurenc J. Peter. W tych reformach od 1989 celowały głównie środowiska neoliberalne od lewa do prawa, biorąc pobożne życzenia za siłę sprawczą. PiSowi też się to udzieliło na potęgę. Moim zdaniem reformy skończyły się w ubiegłym stuleciu. Dzisiaj pismacy i politycy kompletnie nie odróżniają reorganizacji od reform. Chyba im się reformy pokićkały z reformami. Tak jak skaczące wszy z pchłami w pendolino relacji Kraków-Warszawa – to jedna z ostatnich sensacji gimbazy w Gazecie Wyborczej.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ja tu pojęcia „reformy” używam jako „zmiany”. Stąd małe nieporozumienie, ale uwagi ciekawe. Dziękuję.
PolubieniePolubienie