Po co ja to wszystko piszę – jeszcze jeden metawpis

To zabawne, że ktoś mnie jednak czyta i że chyba znajduje jakąś ciągłość narracji w tym wszystkim. Ludzie piszą – bo ty Andrzej tak piszesz, masz takie stanowisko w tej sprawie, a takie w tamtej i co nam o tym powiesz. Albo – co jeszcze dla mnie sympatyczniejsze i zabawniejsze – składają zamówienie na teksty. Takoż moja serdeczna przyjaciółka dziś napisała do mnie i jeszcze kogoś – Andrzej, napisałbyś coś o kobiecości, męskości. To są naprawdę miłe chwile. Nic wielkiego przecież, ale po to się też żyje. Że można coś powiedzieć, napisać i ktoś tego chce posłuchać.

Zacznę może od tej lżejszej sprawy męskości, kobiecości. To znaczy napiszę póki co, że spróbuję o tym napisać, choć nie czuję się żadnym specjalistą w tej akurat dziedzinie. Jako prawnik, co prawda, prowadzę sporo spraw między kobietami i mężczyznami i są to oczywiście różne sprawy. Przeważnie trudne, co oczywiste. Jeśli się jest wnikliwym obserwatorem, to można rzeczywiście poczynić jakieś spostrzeżenia. Myślę, że one nawet mogłyby być ciekawe. Niestety, adwokatowi, nawet in abstracto, ciężko pisać o tym, bo zawsze ktoś mógłby tam odnaleźć siebie. Pewnie wielu adwokatów czeka, żeby opisać, co ich spotkało przez całe życie wykonywania tej ciekawej pracy, aż czas zatrze pamięć o tym, co widzieli, tak że będą o tym mogli pisać nie narażając (nawet zupełnie pośrednio i niechcący) osób, których to dotyczy. Czekają tak długo, aż nic już z oczywistych względów napisać nie mogą. Być może będzie to również moim udziałem.

Ta prośba pojawiła się w związku z tym, że triumfy święci w ostatnich dnia blog „Oczami mężczyzny”, na którym się sporo mówi o sprawach męskości, kobiecości i tym podobnych. Nawet próbowałem odnieść się do jednego z tematów tam poruszanych, ale niezbyt owocnie. Człowiek nie ma tego daru mówienia prosto o sprawach prostych, ale widzę, że ludziom, chyba szczególnie kobietom, blog ten bardzo się podoba. Nie powiem, że i ja nie znalazłem tam czegoś dla siebie, ale żeby napisać coś podobnego, to ja muszę naprawdę mieć natchnienie, więc Droga Przyjaciółko, musisz chwilę poczekać na ten wpis, ale dałem słowo i zamierzam go dotrzymać. Jak wcześniej pisałem, wszystko łączy się ze wszystkim, a kwestie męskości czy kobiecości nie leżą znowu tak daleko od kwestii ludzkich działań na rzecz doprowadzenia do całkowitej anihilacji biosfery na Ziemi. Oczywiście trochę żartuję, postaram się nie umieszczać sprawy w tym kontekście. Będzie miło i przyjemnie.

Druga rzecz dotyczy core businessu tego bloga, czyli kwestii antropogenicznych zmian klimatu. Oto, kiedy podniosłem w fejsbukowej rozmowie kwestię przeciwskuteczności czegoś, co określa się czasem mianem pedagogiki wstydu, co z taką siłą pojawiło się ostatnio, kiedy na obywatelach Polski dokonano zbrodni we włoskiej miejscowości Rimini, co z kolei wywołało gwałtowne reakcje po obydwu tradycyjnych stronach polskiej wojny kulturowej, kolega zwrócił mi uwagę, że ja tu na blogu nic innego nie robię, jak nie uprawiam właśnie wobec całej ludzkości tejże formy pedagogiki. Uwagę tę uważam za bardzo cenną i czuję się zobowiązany na nią odpowiedzieć.

Otóż świadomie raczej nie. To znaczy nie mam złudzeń co do człowieka. Nieliczni ludzie się wstydzą w ogóle. A większość raczej się nie wstydzi, a kiedy chce się ich zawstydzić zachowują się jeszcze gorzej. W tym sensie nawet moja pisanina rzeczywiście musi być przeciwskuteczna, o ile czyta ją ktoś, kto do tej pory krzywdami wyrządzonymi Ziemi przez człowieka sam się nie zawstydził. Stety czy niestety wiem, że blog czytają raczej ci, którzy już się sami wcześniej wstydzili. Ja też się wstydzę, ale wiem, że nie mam wpływu na bieg wydarzeń. Dlatego jedyne, co tu na blogu uprawiam w miarę konsekwentnie, to pisanie bluesów i elegii, może nieco uwikłanych ale ostatecznie dających się do tego sprowadzić. To nie jest blog aktywistyczny, a jeśli czasami namawiam do działania, to jak kto woli albo z kantowskiego poczucia obowiązku albo ze zwykłej przekory wobec mordujących Ziemię, nasz jedyny dom, Goliatów i mega Goliata – ludzkość jako taką. Innymi słowy, jeśli ktoś się zawstydzi czytając myśli zawarte na tym blogu, to jest to już jego prywatna sprawa. Nie było to moim celem umyślnym, choć być może jest podświadomym. Czyli jednak inaczej, niż ci, którzy po zbrodni jakichś „obcych”, chcą zawstydzić „naszych”. „My”, „oni” to ostatecznie tylko słowa. W jądrze ciemności tracą na znaczeniu. Mogą ich używać tylko ci, którzy nie wierzą w jego istnienie.

Z drugiej strony jeszcze inna czytelniczka i przyjaciółka napisała, że nawet o tych rzeczach, które wzbudzają ogromne emocje i rozbudzają przygasająca chwilami kulturową wojnę, potrafię pisać tak, że nie wzbudzam nienawiści obydwu stron. Był to, przyznam, jeden z największych komplementów, jakie usłyszałem kiedykolwiek i bardzo za niego dziękuję.

Dlatego, podsumowując te niekonkluzywne rozważania, zapowiadam, że jednak napiszę o tej nieszczęsnej pedagogice wstydu, o „kulturze gwałtu”, o zbrodni gwałtu, o rytuałach brania na siebie winy za zbrodnie, których nie można pomścić. Ale też o nieco „lżejszych” sprawach, jak owa kobiecość i męskość (ciągle jeszcze ważnych), z tym że na to akurat muszę mieć naprawdę dobry humor. Chcę wreszcie już niebawem zacząć cykl rozmów z tymi, którzy się wstydzą, z tymi, których za Łukaszem Misiuną, określam mianem „świadków”. Mam tu na myśli tych wszystkich działaczy, aktywistów, miłośników przyrody, jej fotografów, myślicieli, publicystów, artystów czy zupełnie zwykłych ludzi, którzy swoje istnienie na rozgrzewającej się planecie postrzegają w kategoriach towarzyszenia umieraniu kogoś dla nas bardzo ważnego, kogoś, kogo zresztą zdradziliśmy. Chyba ostatecznie po to piszę to wszystko, żebyśmy byli razem. My, którzy się wstydzimy. Jeśli ktoś zawstydzi się z nami, to już jego wola. Poza tym, pisanie zawsze jest rodzajem psychoterapii, szczególnie pisanie takich kanciastych bluesów.

Pozwolę sobie na skromną ilustrację muzyczną powyższych uwag. Stanisław Soyka, tak pięknie wspierając puszczę swoim teledyskiem, również okazał się należeć do „świadków”. Dla mnie odkrycie podobnego człowieka zawsze jest wzruszeniem. Ale piosenka inna. Jakoś za mną chodziła.

PS Tym wpisem kończę póki co, ostatecznie jałowe, metawpisy na blogu. Już następnym razem, obiecuję, odniesiemy się do sprawy bezpośrednio.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s