Bezwstyd – wstęp spóźniony, ale konieczny

Stałym czytelnikom mojego bloga, którego do niedawna prowadziłem w ramach portalu NaTemat*, należą się w związku z jego przenosinami dwa słowa wyjaśnienia. Nowi mogą je potraktować jako krótkie wprowadzenie do tego, o czym będzie się tu mówiło. Ów wstęp spóźniony, ale konieczny pojawia się, jako drugi wpis na blogu, bo kilka dni temu „nawałnice” dały się nam tak we znaki, że dla kogoś prowadzącego kronikę klimatycznej apokalipsy była to chwila nie do pominięcia. Zacząłem zatem od owych „nawałnic”**.

Pamiętam, że kiedy cztery lata temu zaczynałem pisać o zagładzie, jaką sobie jako ludzkość szykujemy (a w zasadzie już naszykowaliśmy), sam jeszcze robiłem to pół żartem pół serio. Wtedy jeszcze podczas różnego rodzaju kontaktów z ludźmi, rozmowa o końcu świata była traktowana tylko jako przejaw neurozy, wariactwa lub pretensji. Dlatego nigdy sam się z tym nie wychylałem, chociaż osoby, które czytały mojego bloga, nierzadko chciały usłyszeć, co na ten temat sądzę, a przede wszystkim – czy wierzę w to co piszę.

Cztery lata narastającego upału, ogromna migracja ze Wschodu i Południa, upadające na naszych oczach demokracje, rzezie urządzane w różnych rejonach świata, powoli acz konsekwentnie przenikają do zbiorowej nieświadomości, a w ciągu kilku lat zawładną również świadomością. Dzisiaj podobne rozmowy można toczyć już na poważnie i – co dla mnie jest nawet zabawne – nikt nie nazwie cię neurotykiem, a czasami możesz (nawet) uchodzić za autorytet.

Przed tym ostatnim chciałbym jednak potencjalnego Czytelnika przestrzec. Nie znajdzie tu co do zasady danych i „faktów” wskazujących na realność globalnego ocieplenia, zakwaszony ocean, wyczerpywanie się zasobów i tym podobne rzeczy. Przyznam szczerze, że brzydzę się faktami, a czucie i wiara więcej mówią do mnie niż mędrca szkiełko i oko. Nie ignoruję tych ostatnich, ale żywię coraz głębsze przekonanie, że nauka w historii ludzkości okazała się być jedynie listkiem figowym skrajnej ignorancji ludzkiej małpy zwanej niezbyt trafnie człowiekiem rozumnym. Kiedy ktoś zaczyna mówić o „faktach”, czy domaga się dyskusji „merytorycznej”, dostaję od razu wysypki i zawrotów głowy. Mądrej głowie dość dwie słowie. Głowie głupiej, a przede wszystkim takiej, która nie jest połączona z sercem i czuciem, nie pomogą traktaty i jakiekolwiek dane empiryczne, przystrojone w takie czy inne szaty. Niestety, nie można udowodnić, że koń jest koniem.

Ten blog to tyko bluesy i elegie, w których czasami, raczej przypadkiem, trafiają się jak grzyby w barszczu tezy, które od biedy można nazwać naukowymi.
Należę do tej grupy osób zajmujących się opisywaniem ekologicznej zagłady, szukaniem jej przyczyn, krótko i długofalowych skutków, aspektów społecznych i politycznych, która nie wierzy w sukces. Ludzkość działania na rzecz ratowania sytuacji powinna podjąć najpóźniej trzydzieści lat temu. Dziś tempo nagrzewania się atmosfery i pojawiające się sprzężenia zwrotne między klimatem, litosferą, biosferą i hydrosferą wskazują dość jednoznacznie, że nie zostało nam wiele czasu, a od rozpaczliwych i całkowicie już nieprzewidywalnych prób geoinżynieryjnych dzielą nas tylko lata, może dziesiątki lat.

W tym sensie sytuacja ludzkości nie jest już problemem praktycznym do rozwiązania, a jedynie i co najwyżej etycznym. Co z tym zrobić, jaką postawę przyjąć, a być może – zupełnie już najprościej – jak przeżyć ostatnie lata świata. Dla części przedstawicieli homo sapiens, do której mam przyjemność się zaliczać, zasadnym pytaniem będzie jeszcze pytanie o to, czy walczyć do końca. Czy ratować do końca to, czego uratować się nie da. Drzewa, zwierzęta, żyjący, cudowny ocean, nie mniej cudowny niż ten z planety Solaris. Choć większość z nas (wśród nich również skrajni pesymiści, jak autor bloga) odpowiada twierdząco na tak postawione pytanie, to uzasadnienie naszych indywidualnych odpowiedzi jest już bardzo różne.

Jedno wydaje się pewne. Jesteśmy świadkami i nie żyjemy w bezwstydzie. Błądzimy, załamujemy się, płaczemy, ale możemy patrzeć sobie i innym w oczy. Bezwstyd od zawsze był znakiem rozpoznawczym ludzkości i nie musimy nawet mówić o jej zbrodniach, tak przecież bezwstydnych, że w ogóle wymykających się jakiemukolwiek dyskursowi. Od bezwstydu wojny, dużo gorszy jest bezwstyd pokoju. Czas, w którym rozmnożona ponad wszelką rozsądną miarę inteligentna małpa, zamieszkująca okruch skały w Kosmosie, bezwstydnie zabija swoich „mniej” rozwiniętych towarzyszy niedoli, jedynych przyjaciół w kosmicznej pustce. O tym również chcę pisać w tym miejscu.

Chciałbym się również przyjrzeć tym wszystkim ludzkim głupstwom, które oddalają człowieka od istnienia i pozwalają mu do końca być bezwstydnym. Tym wzniosłościom w postaci prawa, polityki, a nawet filozofii, która ma tę tylko zaletę, że uprawia się ją (co do zasady przynajmniej) w nieco lepszym towarzystwie. Chcę pisać o mądrości, szaleństwie, głupocie i paru innych rzeczach, a przede wszystkim o tym jak bez żalu, w absolutnym bezsensie życia, porzuciliśmy jego namiastki w postaci zmieniających się pór roku, rodzenia i wychowywania dzieci, opiekowania się Stworzeniem. Jak bezwstydnie nie opłakujemy śmierci nosorożców, delfinów, rekinów, pszczół, żab, ptaków i wielorybów. Jak obcesowo, rozprawiając nieustannie o przyszłości naszych dzieci, odebraliśmy im szansę na poszukiwanie piękna, miłości, tajemnicy.

Chcę opisywać to wszystko, z kilku względów, pośród których wyróżniłbym dwa. Pierwszy to poczucie obowiązku. Ta straszna cecha niektórych z ludzi, którzy nawet kiedy wali się świat, kreślą znaki na ziemi, papierze, w cyfrowej matrix, z nadzieją pośród beznadziei, że przeczyta je kiedyś w stosownej chwili inna rozumna istota i że pozwoli to jej nie ugiąć się przed ogromem chaosu, absurdu, okrutnego losu. To pierwszy motyw. Drugi to… beznadzieja. Ta, która jest nadzieją wielką i przewspaniałą…

Są również zupełnie prozaiczne przyczyny przeniesienia bloga. Oto lepszy domek ciasny, ale własny. Pisanie o naszym niewesołym losie niezbyt dobrze się sprawdza w świecie komercji i klikalności. Choć żywię doń szacunek i wdzięczność, na pewnym etapie, nawet tak skromne myśli wymagają skupienia i odosobnienia. Chciałbym również, żeby ten blog, niczym równie skromna nora hobbita, był zawsze otwartym domem dla moich licznych ekologicznych, artystycznych i filozoficznych przyjaciół, którzy – podobnie jak ja – postanowili aktem własnej woli być świadkami zagłady i którzy do końca będą strzegli Stworzenia. Może wspólnie uda nam się wyjaśnić, dlaczego ludzie wycinają drzewa, bo przecież wiemy, że nie robią tego dla pieniędzy.

Jestem do Waszych usług!
____
andrzejgasiorowski.natemat.pl
**Dlaczego używam tego słowa w cudzysłowie wyjaśnię w innym miejscu.

Jedna myśl na temat “Bezwstyd – wstęp spóźniony, ale konieczny

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s